Zachód słońca na plaży w Salalah
Kilkukrotnie byłem pytany przez napotkanych w Omanie turystów i ekspatów, dlaczego zdecydowałem się odwiedzić ten kraj. Wszyscy mieli świadomość, że nie jest to hit sprzedażowy biur podróży, a Oman otworzył się na turystów stosunkowo niedawno. Ja nabrałem przekonania, że warto odwiedzić ten kraj, po przeczytaniu paru blogów i relacji osób, które tam były w ostatnich latach. Przede wszystkim piękna jest tutaj natura - góry, wadi, pustynie i puste plaże. Omańczycy z kolei są bardzo przyjaznymi i pomocnymi ludźmi, to chyba najbardziej pozytywny stosunek do turystów, z jakim się dotąd spotkałem. W Omanie żyje również spora grupa ściągniętych do pracy imigrantów z biedniejszych azjatyckich krajów, tj. Indie czy Bangladesz. Nie są to jednak absolutnie takie proporcje jak w Dubaju (co nie zmienia faktu, że również tutaj angielski jest wręcz drugim oficjalnym językiem - pewnie po części wynika to z faktu, że Oman był kiedyś brytyjską kolonią), a miejscowi pracują praktycznie we wszystkich zawodach, np. kasjer czy kierowca autobusu. Do dziś zachowali wiele elementów swojej kultury i religii, większość nosi tradycyjne stroje zakrywające całe ciało - kobiety w kolorze czarnym, mężczyźni w kolorze białym (plus śmieszne czapeczki w różnych wzorach). Z drugiej strony są bardzo otwarci na świat i akceptują inność. Podczas 3 tygodni spędzonych na Półwyspie Arabskim tylko raz musiałem założyć długie spodnie - podczas zwiedzania meczetu w Abu Zabi.
Plaża w Mughsail
Plaża hotelu Crowne Plaza w Salalah
Na promenadzie w Maskacie
Widok ze szlaku trekkingowego w Mutrah na promenadę , park Riyam i jeden z symboli Maskatu - tradycyjny palnik kadzidła
Oman jest państwem, które swój obecny względny dobrobyt zawdzięcza ropie naftowej. Jeszcze 50 lat temu ludzie żyli tu w prowizorycznych warunkach, zajmując się rybołówstwem (linia brzegowa Omanu liczy ponad 3000 km) oraz wypasając (i nie tylko) kozy. W 1970 roku doszło do zamachu stanu, podczas którego do dziś panujący Sułtan Qaboos obalił swego ojca. Z pewnością trudno nazwać to rządami demokratycznymi, jego portrety można zobaczyć w niejednym miejscu, a rodziny będące w bliskich stosunkach z władzą są czymś w rodzaju tutejszej oligarchii i większość biznesów należy do nich. Trzeba jednak mu oddać, że jest tym, który zmodernizował kraj. Dziś Oman ma dobrze rozwiniętą sieć dróg z licznymi autostradami. Z ciekawostek motoryzacyjnych - ze sportowych samochodów najwięcej tu aut amerykańskich (Chevrolet Camaro, Dodge Charger czy Ford Mustang), a najmniej niemieckich, na które podobno jest bardzo wysokie cło - jeśli już widzi się Mercedesa, to tylko w wersji AMG. Stolica (Maskat) jest bardzo ładnym i pięknie położonym miastem. Brak tu drapaczy chmur jak w Dubaju. Miasto ma inne zalety - jest wciśnięte między góry i morze, nawet tutejszy suk ma zupełnie inny klimat niż ten w Dubaju. Oman bardzo przypominał mi środkową i południową Chorwację - morze, stosunkowo wysokie góry wyrastające tuż nad brzegiem i śmiało poprowadzone drogi. Pokonałem w Omanie samochodem blisko 3000 km i była to duża przyjemność. Bardzo lubię Maskat po zachodzie słońca, w szczególności polecam zjazd bardzo stromą i krętą drogą szybkiego ruchu z Al Amerat do węzła Boshar (dogodną przy powrocie do Maskatu z kierunku miasta Sur). Widoki nocą niesamowite.
Do Omanu dostałem się autobusem firmy ONTC (Oman National Travel Company). W Dubaju odjazd jest spod biura tej firmy, niedaleko stacji metra Deira City Centre. Bilet kupuje się u kierowcy autobusu, cena w relacji Dubaj - Maskat to 55 AED. W autobusie spotkałem dwóch rodaków - poznałem ich oczywiście po "k..." :) Dobrze się złożyło, ponieważ jechali do Maskatu na krótko i wracali do Dubaju, więc mieli dirhamy. Było od kogo pożyczyć kiedy okazało się, że przy wyjeździe z ZEA trzeba zapłacić "exit fee" w wysokości 35 AED. Jeszcze bardziej jednak zirytowałem się kiedy nieaktualne okazały się informacje z różnych relacji, jakoby wiza omańska jest darmowa, jeśli przyleciało się na lotnisko Dubai International. Za miesięczną wizę musiałem wysupłać 20 OMR (jeden rial omański to około 10 złotych). Gdy już po wszystkich perypetiach w końcu znalazłem się na dworcu autobusowym Ruwi w Maskacie, zjadłem w Burger Kingu chyba najlepszego fast fooda w życiu. Nie przepadam za tą siecią, ale w tej konkretnej lokalizacji jest mega. Ciekawostką jest fakt, że w Omanie do rachunku jest doliczany 5% podatek za jedzenie na mieście. Z nowym zapasem sił zapakowałem się w nocny autobus do Salalah (cena w dwie strony to 12 OMR). Jest to miasto oddalone aż 1000 km od Maskatu, blisko granicy z Jemenem. Warto tam jednak pojechać choćby dla pięknej i pustej plaży w Mughsail, ok. 30-40 km na zachód od Salalah. Poza miastem odwiedziłem jeszcze Wadi Darbat, ale to bardziej przy okazji - nic szczególnego. Warto natomiast odwiedzić stanowisko archeologiczne Al Balid i muzeum na jego terenie (wstęp 2 OMR, sporo o historii Omanu można się dowiedzieć). W samym Salalah (które podobnie jak Maskat jest miastem dużo bardziej zielonym niż Dubaj) również są piękne plaże, w tym ta należąca do hotelu Crowne Plaza. Akurat mieści się tam biuro wypożyczalni samochodów Budget, więc po oddaniu samochodu poszedłem jeszcze na hotelową plażę. Niestety piwa już nie mogłem kupić, ponieważ z jakiegoś powodu sprzedawali tylko do 15.
Sinkhole
Gdzieś na omańskich bezdrożach
Australia ma kangury, Oman - wielbłądy. Chociaż wielbłądy to widziałem na wzgórzach nad plażą w Mughsail, a na drogach co najwyżej kozy.
Wahiba Sands
Oman najlepiej zwiedzać wynajętym samochodem, z własnym namiotem. Turystów jest tu niewielu, więc poza bardzo drogimi hotelami nie ma tu wiele możliwości noclegu. Zatem i ja w większości poruszałem się wynajętym samochodem - uwaga na radary i ograniczenia prędkości, kary podobno są wysokie (łącznie z aresztem), ponieważ jest tu bardzo dużo wypadków i nieraz kierowcy jeżdżą kompletnie pijani (to bardzo ciekawe, bo w końcu to kraj arabski i nie można tu kupić alkoholu w sklepach). Wypożyczyłem SUV-a, ponieważ zdarzało mi się jeździć po omańskich bezdrożach, gdzie bez napędu 4x4 lepiej się nie zapuszczać. Toyota Fortuner ze swoimi zdaje się 160 KM była trochę mułowata, ale też nie miałem zamiaru zbytnio łamać przepisów, więc bardzo mi to nie przeszkadzało, a miało plus w postaci niższego spalania. Benzyna jest tu śmiesznie tania, ok. 1,8 zł. za litr. A było jeszcze taniej, podobno przez ostatnie pół roku cena wzrosła o 50%. Publiczny transport, poza autobusami między największymi miastami, działa w ograniczonym zakresie tylko w Maskacie - korzystałem z autobusu z dworca Ruwi do Mutrah, pod pałac Sułtana. Oraz z autobusu i minibusu (białe, trzeba samemu je zatrzymywać) w drugą stronę, z tego co się dowiedziałem wszystkie jeżdżą ulicą Sułtana Qaboosa. Koszt to 200-400 baisa (1000 baisa to jeden rial). Taksówki są 10 razy droższe, przynajmniej dla turystów. Niestety miałem okazję przekonać się na własnej skórze, gdy nie miałem innego wyjścia. Cena startowa to 5 riali (czy to w Salalah, czy w Maskacie), i trzeba się targować. Z lotniska podobno chcą dużo więcej. Jeśli chodzi o noclegi, to poza dwoma nocami w autobusie, dwoma w samochodzie i jednej w najtańszym hoteliku w Salalah, miałem olbrzymie szczęście. Kilka osób z firmy, w której pracowałem przez ostatnie lata, zmieniło w ostatnich miesiącach pracodawcę, a ich nowy żywiciel realizuje projekt w Maskacie. Mają tu wynajęty dom, miałem możliwość noclegu za darmo, za co jeszcze raz chciałbym podziękować tym, którzy czytają bloga :) Jak i za towarzystwo, przydatne informacje, krótki wypad w góry wznoszące się nad Mutrah, super rybę w restauracji Turkish House i piwo ze sklepu dla ekspatów (cena ok. 1 rial, więc i tak dużo lepiej niż w nielicznych miejscach na mieście, takich jak hotele, gdzie sprzedawany jest alkohol) ;)
W samym Maskacie najbardziej atrakcyjną częścią miasta są okolice dzielnicy Mutrah. Znajduje się tam pałac Sułtana, kilka muzeów, nadmorska promenada, park Riyam i wzgórza oraz wadi, wśród których poprowadzono szlak trekkingowy. Można również udać się nieco dalej na południe na plażę w Qantab. Z kolei obierając przeciwny kierunek (na lotnisko) można zobaczyć piękny Wielki Meczet Sułtana Qaboosa. Po zwiedzaniu meczetu w Abu Zabi tym razem juz sobie odpuściłem. W odległości max 300 km od stolicy znajduje się kilka innych pięknych zakątków. Po pierwsze są to wadi - pustynne doliny, z których najpiękniejsze są otoczone wysokimi, pionowymi formami skalnymi, a w ich wnętrzu spotkać można piękne jeziorka i wodospady. Udało mi się odwiedzić chyba trzy najpiękniejsze wadi w Omanie. Według mnie numer jeden to Wadi Bani Khalid - jest przy tym bardzo łatwo dostępne, więc w weekendy podobno robi się tam tłoczno. Zupełnym przeciwieństwem pod tym względem jest drugie na mojej liście Wadi Al Arbeieen. Prowadzi do niego kilkunastokilometrowa droga po żwirze, kamieniach i piachu, w samym wadi nie ma wytyczonej żadnej ścieżki. Kiedy tam przyjechałem, byłem zupełnie sam. Na szczęście chwilę po mnie zjawiła się fajna grupa trzech Szwedów i Turczynka, którzy już znali to miejsce, więc chętnie się do nich przyłączyłem. Ostatnie miejsce w rankingu dla Wadi Shab, ale to też dlatego, że po dotarciu do końca szlaku nie zdecydowałem się popłynąć dalej do podobno najładniejszego tam punktu - jeziorka z wodospadem. Wszystkie wymienione wadi znajdują się na południe od Maskatu, podobnie jak dwie inne godne polecenia atrakcje. Pierwsza to rezerwat żółwi w Ras al Jinz. Można tam nocą (dostępne godziny - 21 lub 4 rano) oglądać żółwie, które przypływają składać jaja na plaży na terenie rezerwatu. Koszt wstępu 5 riali. Wysoki sezon jest podobno latem, ale wtedy temperatury w Omanie są koszmarne - 50 stopni. W trakcie mojego pobytu było 30-35 stopni, więc jeszcze OK. Ze względu na niski sezon na oglądanie żółwi miałem wątpliwości czy warto tam jechać, na szczęście się nie zawiodłem :) Widziałem trzy duże żółwie (około 1-1,5 metra długości na oko), zarówno w swoich wykopanych dziurach, jak i czołgające się po złożeniu jaj z powrotem do morza. Oraz całe mnóstwo malutkich żółwi - niektóre mylą drogę i zamiast do morza kierują się w stronę świateł hotelu. Podobno żółwie można oglądać w dużej liczbie, za darmo i w całkowitym odosobnieniu na wyspie Masirah, ale to nieco dalej na południe. Drugim miejscem po rezerwacie żółwi, które trzeba zobaczyć w tej części Omanu, jest pustynia Wahiba Sands. Pierwotnie miałem marzenie przejechać przez nią własnym autem, ale za bardzo nie było na to czasu, a i koszt przewodnika jadącego swoim autem pewnie niemały. Pozostało zatem zobaczyć tę niesamowitą pustynie o pomarańczowej barwie. Znowu dopisało mi trochę szczęścia. W miasteczku Al Wasil, po obiedzie w jednym ze wszechobecnych tu coffee shopów (gdzie wszyscy poza Tobą jedzą nie sztućcami, a rękoma), nie bardzo wiedziałem, gdzie zaczyna się droga do campów na pustyni (wjazd tylko autem 4x4), jednak akurat na stacji benzynowej jakiś Omańczyk odbierał gości, którzy nie mieli odpowiednich samochodów, aby dotrzeć na camp. Pojechałem za nim, pokazał mi w trakcie przejazdu fajne miejsce, gdzie wdrapałem się na wysoką, kilkudziesięciometrową wydmę i miałem pustynię jak na dłoni. Dalej już nawet nie jechałem :)
Wadi An Nakhour - omański Wielki Kanion (1)
Wadi An Nakhour - omański Wielki Kanion (2)
Wschód słońca na płaskowyżu Jebel Shams
Góry Al Jabal Al Akhdar
Na północ od Maskatu z kolei są piękne góry i stare forty. Warto zobaczyć forty w Nizwie i Bahli (wstępy kosztują po 500 baisa). Poza tym za cel w tym rejonie obrałem góry Al Hajar i dwa tamtejsze szlaki - nad tutejszym wielkim kanionem Wadi An Nakhur (można do niego również wjechać lub wejść - początek trasy w Wadi Ghul) oraz na najwyższy szczyt Omanu Jebel Shams (2997 m n.p.m.). Oba mają początek na płaskowyżu na wysokości ok. 2000 m n.p.m., do którego to miejsca wiedzie droga m.in. do hotelu Jebel Shams Resort. Wjazd raczej tylko samochodem z napędem 4x4. Droga jest stroma i kręta, pierwsze kilkanaście kilometrów od Wadi Ghul wiedzie asfaltem, kolejne kilkanaście po bezdrożach i dopiero przy hotelu znowu pojawia się kawałek asfaltu. W pierwszy dzień wybrałem się szlakiem W6 wiodącym z płaskowyżu do opuszczonych wiosek, cały czas nad krawędzią kanionu. Muszę przyznać, że robi ogromne wrażenie, to naprawdę Wielki Kanion. Żadne zdjęcie tego nie odda, musiałbym złożyć chyba cztery razem. Biorąc pod uwagę wysokość szczytu Jebel Shams, praktycznie pionowe ściany wąwozu mogą mieć miejscami nawet 2 km wysokości. Po nocy w aucie, plan na drugi dzień - zdobycie szczytu Jebel Shams - niestety nie wypalił. Pomijając trudności ze znalezieniem początku szlaku W4, zrezygnowałem dlatego, że nie widziałem żadnych ludzi. Staram się trzymać zasady, żeby nie wychodzić w góry sam na mało uczęszczane szlaki. Skoro jednak wstałem o świcie i miałem cały dzień, to po drodze do Maskatu zahaczylem o inne piękne pasmo górskie - Al Jabal Al Akhdar. Podobnie jak na Jebel Shams, wjeżdża się serpentynami na płaskowyż na wysokości ok. 2000 m n.p.m., gdzie można wybrać sobie jakiś szlak trekkingowy. Droga jest dobrej jakości, asfaltowa, ale wjazd tylko samochodem 4x4 - na dole sprawdza to policja. Po drodze w góry Al Jabal Al Akhdar miałem jeszcze niepożądaną przygodę - jakiś omański koleżka wjechał mi swoim poobijanym już Landcruiserem w tył samochodu, gdy hamowałem przed progiem zwalniającym. Na szczęście już przy odbiorze mój samochód miał trochę obtarć z tyłu, więc chcąc jechać w góry a nie tracić czas na formalności z policją, odpuściłem mu mając nadzieję, że nikt się nie przyczepi. Czy potrącą mi coś z depozytu dowiem się prędko, ponieważ jeszcze dziś oddaję samochód i lecę do Bangkoku, gdzie dołączy do mnie Klaudia :)
Mega! Powodzenia w Tajlandii, tam na pewno będzie nieco inaczej niż w Omanie :)
OdpowiedzUsuń