Street food, rajskie wyspy i przyjaźni ludzie - oto Tajlandia

Zostaw komentarz
Railay Beach

Z Omanu do Tajlandii dotarłem bezkonkurencyjnymi w regionie Azji Południowo-Wschodniej niskokosztowymi liniami Air Asia. Później korzystaliśmy z nich jeszcze przemieszczając się ze stolicy Tajlandii na południe, do Surat Thani. W Bangkoku zamieszkaliśmy w backpackerskiej okolicy, której głównymi ulicami są Khaosan Road i Rambuttri Street. Żyją one 24 godziny na dobę, podobno zwykle jest tam dużo głośniej niż miało to miejsce w pierwszej połowie listopada. Było to spowodowane faktem, że miesiąc wcześniej zmarł król Tajlandii, powszechnie tutaj szanowany (wręcz ubóstwiany). Panował aż 70 lat, co jest chyba światowym rekordem. O szacunku do niego niech świadczy fakt, że wprowadzony miesięczny okres żałoby był w Bangkoku przestrzegany nawet właśnie w Khaosan, przez kilka spędzonych tam dni właściwie nie słyszałem muzyki w barach i restauracjach, nie mówiąc już o braku imprez. Nie oznacza to na szczęście, że życie uliczne zamarło całkowicie. Uliczne garkuchnie działały w najlepsze. Jako główne danie dnia królował pad thai w różnych odmianach - z kurczakiem, krewetkami, owocami morza lub mix wszystkiego. Nie dość że zawsze świetny, to jeszcze w Tajlandii jest bardzo tanie jedzenie. Na ulicy można trafić pad thaia nawet za 50 BHT (jeden tajski baht to nieco ponad 10 groszy), w restauracji jest ok. 2 razy drożej. Na deser polecam lody podawane w kokosie :) Można również spróbować różnego robactwa (np. skorpiony). Ja akurat należę do osób, które nie mają potrzeby próbowania wszystkiego, więc również z tajskiej kuchni wielu pozycji nie testowałem. Jeśli chodzi o piwo, tutejsze marki (np. Chang czy Leo) są całkiem przyzwoite, ceny podobne do polskich. W sklepach natomiast piwo jest stosunkowo drogie, a kiedy raz próbowaliśmy kupić (na Koh Phangan) - i tak się nie udało, usłyszeliśmy że dopiero po godzinie 17. Co kraj, to obyczaj.

Lokalne robactwo do kupienia na ulicznych straganach w Bangkoku

Lumphini Park

Jeden z waranów żyjących w Lumphini Parku

Bangkok to jednak nie tylko świetne jedzenie. Jest tu kilka miejsc, które warto zobaczyć. Odpocząć od miejskiego zgiełku można w Lumphini Parku. Dojazd np. tutejszą kolejką naziemną - BTS Skytrain. Park słynie z tego, że można tam spotkać warany - ten jaszczur zawsze jakoś przyciągał moja uwagę. Odetchnąć od miasta tutaj można, ale już od mało przyjaznego klimatu niekoniecznie. To chyba jeden z większych minusów tego regionu świata. Temperatura (ok. 30 stopni w dzień w listopadzie) plus wilgotność sprawiają, że przynajmniej ja wychodząc tu na ulicę, bez żadnego wysiłku, nieraz byłem cały spocony. Z Lumphini Parku stosunkowo niedaleko do Baiyoke Sky Hotel. Budynek ma wysokość ponad 300 metrów i rozciąga się z niego ładna panorama miasta. Za cenę 400 THB (po godzinie 17, przed zachodem słońca) można wjechać na 83 piętro, z obrotową platformą. W cenie biletu dowolny drink z menu :) Warto odwiedzić to miejsce, choć oczywiście jak ma się na koncie wjazd na około dwa razy większą wysokość na Burj Khalifa w Dubaju, widoki nie robią takiego wrażenia. A propos Półwyspu Arabskiego - wypożyczalnia samochodów w Maskacie bardzo szybko zdjęła całą blokadę z mojej karty kredytowej, więc wszystko się ułożyło po mojej myśli :)

Widok na Bangkok z Baiyoke Sky Hotel

Ta pani z Khaosan Road była mistrzynią w przygotowywaniu pad thaia

Wat Benchamabophit w Bangkoku

Bangkok to oczywiście również tuk-tuki - motoriksze, bardzo charakterystyczny środek transportu. Żadne normy bezpieczeństwa w tym pojeździe nie obowiązują, a przejazd to ciekawa przygoda :) Jeśli chodzi o ceny, trzeba się targować. Kierowcy tuk-tuków często mają bonusy od różnych punktów, z którymi współpracują. I tak jak wieczorem naganiają na ping pong show (zainteresowanych zachęcam do samodzielnego sprawdzenia, co to jest; swoją drogą Tajowie to dość tradycyjny naród, więc ciekawe jest to, że równolegle Bangkok znany jest od lat z seksturystyki), tak w dzień na objazd po mieście - odwiedzenie kilku najpiękniejszych świątyń buddyjskich oraz Wielkiego Pałacu Królewskiego (wstęp 500 THB). Mnie się udało zrobić taką wycieczkę za śmieszna cenę - 40 THB. Oczywiście po drodze odwiedziliśmy agencję turystyczną i sklep z garniturami, a następnie usłyszałem, że w drugim punkcie byłem za krótko i kierowca nie dostał kuponu. Poprosił mnie zatem, abyśmy pojechali do kolejnego i abym nie wychodził wcześniej niż po 10 minutach. Było ciężko, ale się udało. Z Wielkiego Pałacu Królewskiego jest zaledwie parę kroków do przystani nad rzeką Menam. Za grosze (chyba 3,5 BHT) można przepłynąć na drugi brzeg do pięknej (choć ciągle w remoncie) świątyni Wat Arun. Warto również popłynąć popołudniu, przed zachodem słońca na południe (przystań Sathorn Pier), gdzie znajduje się największe skupisko nowoczesnych budynków i wieżowców. Ceny łodzi są niskie, różnią się od linii, najtańsza (pomarańczowa / czerwona) to było kilkanaście bahtów jak dobrze pamiętam. Bangkok i cała Tajlandia to jakby nie patrzeć kraj rozwijający się, patrząc całościowo można by chyba porównać poziom rozwoju do Bułgarii. Ale oczywiście każdy kraj ma swoją specyfikę. W Tajlandii ciekawe było to, że nawet w miejscach, które można by nazwać slumsem ludzie mieli niezłe samochody, a kraj ma rozbudowaną sieć dróg dobrej jakości. Z kolei znakiem rozpoznawczym, obecnym nawet w znanych kurortach, są dla mnie wielkie zwoje kabli ciągnące się wzdłuż ulic i budynków. Może zaintrygować.

Zachód słońca w okolicach Sathorn Pier

Wat Chai Watthamaram - jedna ze świątyń w Ayutthayi, dawnej stolicy Tajlandii

Na skraju pięknej i pustej Lamai Beach na Koh Samui

Jeden dzień pobytu w Bangkoku warto poświęcić na wyjazd do pobliskiej Ayutthayi. Znajdują się tam liczne kompleksy zabytkowych świątyń buddyjskich. W jedną stronę jechaliśmy minibusem (odjeżdżają w tamtym kierunku z dworca autobusowego niedaleko końcowej stacji metra Mo Chit), powrót natomiast odbył się pociągiem za kilka bahtów, w wagonie 3 klasy :D Było jednak spoko, jak u nas w pociągu osobowym i brak tłoku - większość miejscowych po południu przemieszczała się w przeciwnym kierunku. W samej Ayutthayi ciekawe było targowanie się o cenę tuk-tuka, który nas obwiezie po najważniejszych świątyniach. Rzucałem monetą - gdybym przegrał cena wyniosłaby 700 THB, wyrzuciłem jednak "Króla", więc cena zeszła do 600 THB :) Inna sprawa, że potem kierowcy głosowali jeszcze między sobą, kto jedzie, a skończyło się tak, że wiozła nas żona wybranego - nie tuk-tukiem, a samochodem (Toyota Vios - produkowane tylko pewnie na ten region świata). Po kilku dniach w Bangkoku ruszyliśmy na południe. Tu chciałbym jeszcze odnieść się do pokutującego wśród niektórych przekonania, żeby w krajach tropikalnych mieć w pamięci potencjalne problemy żołądkowe i np. myć zęby w wodzie butelkowanej. Według mnie to przesada, każdy powinien sam sprawdzić jak jego organizm reaguje na inną florę bakteryjną w wodzie. Nie miałem ani razu żadnych dolegliwości, a jadłem w przeróżnych miejscach i myłem zęby w wodzie z kranu. Co ciekawe, również Tajowie (pewnie dla dobra turystyki) trochę przesadzają i np. każda woda butelkowana jest dodatkowo zafoliowana, a przy kupnie puszki czy butelki jakiegoś napoju w sklepie sprzedawca nieraz Wam będzie chciał dać również słomkę do picia.

Próbka tajskiego tuningu

Zachód słońca na Koh Phangan na małej, urokliwej plaży, na której mieliśmy domek za śmieszne pieniądze

A tak wyglądała nasza plaża na Koh Phangan w dzień

Czy południe Tajlandii i liczne wyspy to rzeczywiście raj? Krajobrazowo można powiedzieć, że niejedno miejsce jest namiastką raju :) To, co w Tajlandii jest niefajne (poza zbyt ciepłym i parnym klimatem, choć nad morzem jest lepiej), to duża liczba turystów. Również język polski słyszy się bardzo często. O tyle szczęśliwie się złożyło, że teraz nie jest jeszcze high season. Najpierw odwiedziliśmy wyspy Koh Samui (bardziej hotelowa) oraz Koh Phangan (ta z kolei backpackerska, słynie z imprezy w dzień pełni księżyca - Full Moon Party - my akurat opuściliśmy wyspę dzień przed). Listopad to pora monsunu tamże i w teorii najgorszy miesiąc na odwiedziny. W praktyce przez kilka dni mieliśmy bardzo dobra pogodę, a ludzi było mało. Na Koh Samui dotarłem na piękną Lamai Beach i idąc plażą pół godziny nie spotkałem nikogo. Wybrałem sobie tylko zły środek transportu. Brakuje mi trochę większej aktywności fizycznej, chciałem więc pojeździć rowerem po pagórkowatej wyspie, gdzie większość przemieszcza się skuterami. Niestety w wypożyczalni mieli tylko rowery miejskie (w dodatku rozmiaru azjatyckiego), więc zamiast objechać wyspę dotarłem do Lamai Beach i odpuściłem. Jeśli chodzi o Koh Phangan, to nawet za bardzo jej nie eksplorowałem. Mieszkaliśmy za niewielkie pieniądze na urokliwej małej plaży, z pięknym zachodem słońca. Pewnie ciężko byłoby znaleźć piękniejsze miejsce na wyspie. Z kolei na Koh Samui spaliśmy stosunkowo tanio w hotelu, w którym pokój za niezłą cenę załatwił nam pracujący tam, a napotkany po wyjściu z promu gość o polskich korzeniach. 

Widok na Railay Beach z góry

Ao Nang Beach

Maya Bay na wyspie Phi Phi Leh

Ceny promów pływających na tajskie wyspy są w miarę OK - około 200-300 THB. Można sprawdzić na stronach przewoźników. Trzeba natomiast uważać na dojazdy. Jeśli okaże się że trzeba gdzieś skorzystać z taxi (na wyspach nie ma tuk-tuków, ale z kolei jeżdżą pick-upy zwane songthaew), to możemy wydać drugie tyle co za podróż przez pół Tajlandii. Np. przystań, z której odpływają promy na Koh Samui czy Koh Phangan to Donsak Pier, blisko 100 km od Surat Thani. Co z tego więc, że bilet na prom kosztował 130 THB, jak za transport z lotniska zapłaciliśmy po 400 THB od osoby. Być może w pewnych godzinach na przystań jeździ jakis autobus, ale sprawę jeszcze komplikuje to, że każdy przewoźnik ma swoją przystań i niekoniecznie są one blisko siebie. To wszystko sprawia, że praktycznie wszędzie są tu agencje turystyczne, gdzie można kupić bilety łączone na transport zapewniany przez prywatne firmy. Moim zdaniem warto poszukać dobrej ceny i skorzystać, zamiast mieć 3-4 przesiadki i w najlepszym razie zaoszczędzić 100-200 THB. Przykładowo kupiłem taki bilet z Koh Phangan do Ao Nang, do miejsca zakwaterowania (cena 750 THB, myślę że da się kupić taniej z perspektywy czasu), oraz z miejsca zakwaterowania w Ao Nang na malezyjską wyspę Langkawi (cena 800 THB). W Ao Nang spędziłem parę dni (Klaudia już tam była rok temu, więc uderzyła na Koh Lipe). Po tej stronie półwyspu pogoda w listopadzie jest zwykle niezła i tak też było tym razem. Przeważnie słonecznie, jedynie w ostatnich dniach popołudniu lub wieczorem przychodziła burza. O Ao Nang można znaleźć różne opinie, pewnie w szczycie sezonu jest tu gorzej. W listopadzie jednak nie było tłumów, a samo miasteczko ma dwie ładne, długie plaże, jest stosunkowo tanie i stanowi bardzo dobry punkt wypadowy na jednodniowe wycieczki. Ma też zaj... miejsce na wieczór, z muzyką na żywo codziennie, gra ta sama ekipa (zwłaszcza perkusista wymiata - link do mojego filmiku) - Boogie Bar :) Odkryłem je w drugi dzień i odwiedzałem praktycznie co wieczór. A mieszkałem akurat w hostelu, który był blisko plaży i tegoż baru. Podczas nocnych powrotów polecam jedynie być czujnym i nie pomylić kobiety z ladyboyem :D Podjeżdża taki typ (w sumie to ciężko określić płeć) na skuterku i proponuje usługę, bez skrupułów chwytając za jaja. Co natomiast warto spróbować, to kolejna specjalność tego kraju - masaż tajski. Masaż całego ciała kosztuje zaledwie 200 THB, i zdecydowanie mogę polecić.

Posąg Buddy w świątyni Suwannakuha (Jaskinia Małp)

Na Wyspie Bonda w Parku Narodowym Phang Nga

Lody podawane w kokosie

Tuż obok Ao Nang jest półwysep Railay - urwiste skały uniemożliwiają dostanie się tam drogą lądową. Na tamtejsze plaże można dostać się łodzią - 200 THB w dwie strony. Piękne miejsce, choć trochę zatłoczone. Próbowałem wrócić pieszo, ale prędko jakiś wspinacz mi uświadomił, że nie ma tam na tyle dogodnej ścieżki, aby przejść to w klapkach. Poza tym byłem na trzech wycieczkach kupionych w agencjach turystycznych. W Ao Nang jest już nieco muzułmanów (w końcu granicząca z Tajlandią na południu Malezja to kraj muzułmański) i wydaje mi się, że łatwiej się targować i uzyskać dobrą cenę w agencji prowadzonej przez osobę takiego wyznania, może to dlatego że islam w przeciwieństwie do judaizmu zabrania lichwy :D Najbardziej podobał mi się Park Narodowy Phang Nga. Jest to wycieczka znana pod nazwą Wyspa Bonda - tam rozgrywała się akcja filmu "Człowiek ze złotym pistoletem" z 1974 roku, z Rogerem Moorem w roli głównej. Takich wysp (fantazyjnych, urwistych skał) jest tam więcej, park rozległy i wygląda naprawdę świetnie z pokładu łodzi. Poza tym program wycieczki obejmuje m.in. ciekawą muzułmańską wioskę na palach - Koh Pan Yee, czy też świątynię Suwannakuha (Jaskinia Małp). Za tańsza wersję wycieczki zapłaciłem 1100 THB - bez krótkiego pływania kajakiem, oraz łodzią typu longtail a nie speedboat. Łódź w drodze powrotnej się zepsuła, po kilkunastu minutach silnik udało się uruchomić, ale akurat było to w trakcie burzy, więc wszyscy nieźle zmokli :D Na kajaki polecam półdniową wycieczkę do Ao Tha Lane (zapłaciłem 400 THB). Może to nie bajkowe krajobrazy, a woda ma kolor błota, ale warto zobaczyć z bliska lasy namorzynowe, popływać wąskimi kanałami wśród drzew oraz konarów stojących w wodzie i trochę się zmęczyć przez te 2-3 godziny. Trzecie miejsce, w które się wybrałem, to wyspy Phi Phi. Płynąc dookoła nich widać było parę ładnych miejsc, a zatoka Maya Bay na wyspie Phi Phi Leh jest mega. Szkoda tylko, że po raz pierwszy w Tajlandii zobaczyłem tam tłum jak na zakopiańskich Krupówkach. Ale coś za coś - musiałbym nocować na wyspach Phi Phi, żeby zobaczyć to miejsce bez tłumu turystów. Cena wycieczki wyniosła 1050 THB, ale do tego dochodzi jeszcze opłata 400 THB za wstęp do parku narodowego. Generalnie podczas każdej wycieczki zapewniony jest transport z i do miejsca zakwaterowania, jak i obiad, napoje i owoce. Tajowie z kolei to bardzo przyjaźni i uśmiechnięci ludzie, więc i Wasz pilot wycieczki zapewne taki będzie :) Są to również ludzie z natury raczej niscy, ale o dziwo przez 2 tygodnie nikt sobie nie robił ze mną zdjęć. Jednak na sam koniec pobytu, na przystani promowej za miastem Satun, przy granicy z Malezją, podszedł do mnie oficer policji, pogadał i poprosił o zdjęcie. Był wyraźnie zadowolony ze zdjęcia z wysokim człowiekiem :D

Next PostNowszy post Previous PostStarszy post Strona główna

0 komentarze:

Prześlij komentarz