Podróż do Argentyny to był mój najdłuższy lot w życiu. Ostatnio głośno było o uruchomieniu połączenia z nowozelandzkiego Auckland do stolicy Kataru - Doha. Jest ono najdłuższym na świecie. Niewiele mu ustępuje trasa Auckland-Dubaj. Również droga, jaką pokonałem liniami Air New Zealand z Auckland do Buenos Aires, była niewiele krótsza. W dodatku miałem do czynienia z ciekawym zjawiskiem, związanym ze zmianą stref czasowych. Można powiedzieć, że cofnąłem się w czasie :D Mimo lotu trwającego kilkanaście godzin, kiedy przyleciałem do stolicy Argentyny był ten sam dzień i wcześniejsza godzina niż w momencie wylotu. Inną ciekawą rzeczą, którą można zaobserwować na całej półkuli południowej, jest to że Słońce o godzinie 12 w dzień nie jest jak w Polsce na południu, a na północy. W Ameryce Południowej moim celem numer jeden była i jest Patagonia. Potrzebowałem jednak trochę odpocząć po intensywnym okresie w Nowej Zelandii, spędziłem więc kilka dni w Buenos Aires. Ameryka Południowa znana jest z tego, że warto tu znać język hiszpański (ja jednak poza podstawami nie znam i mogę powiedzieć, że spokojnie można sobie poradzić w miejscach wartych odwiedzenia) oraz że jest stosunkowo mało bezpiecznym kontynentem. Pamiętam dwie historie zasłyszane od ludzi spotkanych w Azji. Jednym z nich ukradziono bagaż podręczny (mieli w nim pieniądze, dokumenty itd.) w Chile, gdy podczas postoju autobusu dalekobieżnego wyszli na papierosa. Z kolei pewien Francuz stracił w Argentynie cały bagaż, gdy wysiadł z taksówki, podszedł do bagażnika, a kierowca w tym momencie po prostu odjechał :D Zabawna historia, ale jemu pewnie nie było wtedy do śmiechu. Mimo wszystko, z moich pierwszych doświadczeń (i braku złych doświadczeń ludzi, których spotkałem) muszę powiedzieć, że nie należy się niczego przesadnie obawiać. Raczej jak w każdym miejscu na świecie zachować nieco zdrowego rozsądku, minimalizując ryzyko. Nie było też takiego miejsca w Argentynie, w którym czułbym się nieswojo czy mało bezpiecznie. A zwłaszcza w Buenos Aires byłem w różnych dzielnicach, o różnych porach, sporo poruszając się pieszo. Trzeba tu jeszcze dodać, że zagrożenie przestępczością rośnie wraz z tym, im większa jest bieda w danym kraju. A Argentyna to niestety modelowy przykład, jak w ciągu kilkudziesięciu lat z jednego z zamożniejszych krajów świata upaść bardzo nisko. Obecnie jest gdzieś na poziomie Bułgarii, biedę widać zwłaszcza w wielu miejscach w dużych metropoliach jak Buenos Aires. Tutejszym politykom, jak Juan Peron czy Cristina Fernandez de Kirchner, których rządy bardzo dobrze opisują takie hasła jak populizm, nacjonalizm, socjalizm, korupcja czy centralnie sterowana gospodarka, udała się nie lada sztuka doprowadzić kraj do bankructwa kilkukrotnie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Inflacja na przestrzeni ostatnich lat wyniosła w sumie kilkaset procent, kurs argentyńskiego peso stracił z kolei bardzo dużo na wartości (obecnie 1 ARS to około 25 groszy). Coraz większa część społeczeństwa była z czasem wpędzana w ubóstwo. Dopiero w ciągu ostatniego roku sytuacja się ustabilizowała, nowa bardziej liberalna władza próbuje reformować kraj, ale nieraz (również w trakcie mojego pobytu) napotyka na opór związków zawodowych. Jeśli chodzi o turystów, dzięki spadkowi kursu peso aż tak nie odczuli wzrostu cen, co nie zmienia faktu, że w tak biednym kraju ceny są na poziomie australijskim czy nowozelandzkim. Jest to pierwszy kraj podczas mojej podróży, gdzie na wakacje lepiej przyjechać z gotówką (euro, dolary) i wymieniać na miejscu. Z bankomatu jednorazowo można wypłacić max 2000 ARS, a prowizja pobierana przez właściciela bankomatu jest stała i wynosi około 95 ARS. Czyli prawie 5% - horrendalnie dużo, marża kantorów stacjonarnych (walutę można wymieniać też w niektórych hostelach czy barach) jest niższa. Dodatkowo istnieje ograniczenie związane z dziennym limitem wypłat z bankomatów - mnie w bankomacie danego banku udało się wypłacić max 4000 ARS dziennie.
Casa Rosada
Fragata Presidente Sarmiento w dokach Buenos Aires, w tle dzielnica Puerto Madero
Avenida 9 de Julio
Caminito (1)
Nie jest to blog polityczny, ale nie mogę sobie odmówić krótkiego nawiązania do obecnych rządów w Polsce. Te hasła, które wyżej wymieniłem, idealnie przecież pasują do naszej obecnej władzy. Historia takich krajów jak Argentyna powinna stanowić przestrogę dla innych. Oby populistyczne hasło "Polska w ruinie" z kampanii wyborczej, nijak mające się do zmian w ostatnich 25 latach przed wyborami, nie okazało się obietnicą wyborczą, która za kolejne 25 lat się spełni. Ten typ ludzi jest najbardziej niebezpieczny, w dodatku mamy do czynienia z ogromną "korupcją" (nepotyzm, stanowiska dla partyjnych kolegów) w administracji państwowej i spółkach Skarbu Państwa. A tu jeszcze się słyszy, że wicepremier MAOwiecki (którego dobrych intencji nie kwestionuję) chce zwiększać rolę państwa w gospodarce. Zamiast prywatyzacji jest nacjonalizacja, a nowe podatki finansujące wyższe wydatki socjalne uderzają w sektor bankowy, który był jednym z bardziej innowacyjnych na tle innych banków na świecie. Na deser z kolei mamy lekceważenie prawa, snucie przez Emerytowanego Zbawcę Narodu (J. Kaczyński w wywiadzie wiele lat temu stwierdził, że bycie kimś takim to jego marzenie :D) planów nacjonalizacji części stacji telewizyjnych czy tytułów prasowych oraz propagandę "najgorszego sortu" w telewizji publicznej. Nie mogę uwierzyć, co zrobili z TVP ludzie, których partia ma podobno korzenie solidarnościowe, czyli wolnościowe. Może właśnie tak rozumieją misję publiczną telewizji ... Wracając jednak do Buenos Aires - jest to olbrzymia metropolia, z licznymi (choć często podupadłymi) budynkami pamiętającymi czasy kolonialne. Mieszkałem w dzielnicy San Telmo, jednak niezależnie od lokalizacji hotelu/hostelu - droga z lotniska Ezeiza jest długa. Z tego względu (oraz niepewności co do bezpieczeństwa) nie zdecydowałem się na autobus komunikacji miejskiej, lecz skorzystałem z shuttle busa firmy Tienda Leon. Dojeżdża on do terminalu w centrum, ale dalej pasażerowie rozwożeni są mniejszymi samochodami. Zapłaciłem 240 ARS, cena nieznacznie się waha w zależności od końcowej lokalizacji. W mieście do wielu atrakcji turystycznych mogłem dotrzeć pieszo. Mam tu na myśli takie miejsca jak różowy budynek Casa Rosada (przypomniał mi się gmach mojej uczelni - SGH :D) i katedrę przy Plaza de Mayo, główny deptak Florida, najważniejszą ulicę miasta - Avenida 9 de Julio (po sześć pasów w każdą stronę) czy nowocześniejsze oblicze Buenos Aires - dzielnicę Puerto Madero. W okolicy, w której mieszkałem, polecić mogę m.in. restaurację Desnivel na spróbowanie świetnego argentyńskiego steka czy Plaza Dorrego - można coś zjeść (np. pizzę, która dzięki licznym włoskim imigrantom jest w Argentynie niegorsza niż we Włoszech), wypić piwo i popatrzeć na uliczne pokazy tanga, które są tu dość częstym zjawiskiem. Piwo, nawet popularny i masowy Quilmes, jest tu drogie podobnie jak inne towary. Argentyna znana jest raczej z wina, ale również jeśli chodzi o "złoty trunek" można tu kupić bardzo dobre piwa typu "ale" w barach czy butelkowane piwo Patagonia - najdroższe i najlepsze. A Patagonia, jako jeden z cudów świata, jest tu marką nie tylko piwa, ale również np. banku. Jeśli chodzi o wypady w dalsze zakątki Buenos Aires, polecam zakup karty SUBA - to jedyna forma płacenia za przejazdy komunikacją miejską (i nie wyrzucać jej - można z niej korzystać też w innych miastach, np. w San Carlos de Bariloche). Zakup karty to koszt 25 ARS, które można wykorzystać na przejazdy. To teoria, w praktyce z mojego doświadczenia do wykorzystania jest 20 ARS - dwukrotnie zabrakło mi środków (w drodze na lotniska w Buenos Aires - port lotniczy Jorge Newbery, i Bariloche), więc musiałem korzystać z uprzejmości miejscowych, którzy płacili za mnie swoimi kartami. Koszt jednego przejazdu metrem czy autobusem w Buenos Aires to ok. 7 ARS. Karta SUBA może się przydać m.in. do wypadu do dzielnicy Palermo, znanej m.in. z Ogrodów Japońskich, czy też do dzielnicy La Boca. Znana jest z pięknej, kolorowej uliczki Caminito, od której trzy przecznice dalej leży stadion Boca Juniors Buenos Aires - klubu, który wychował legendę futbolu Diego Maradonę. Ostrzegano mnie, że to mało bezpieczna dzielnica i lepiej pojechać tam taxi, ale kolejnym razem pewnie pojechałbym już autobusem. Co nie zmienia faktu, że pokonując pieszo krótki odcinek między Caminito a stadionem, widzi się jeszcze większa biedę i nędzę niż gdzie indziej.
Caminito (2)
Widok w stronę Lago Nahuel Huapi ze szlaku graniowego do Refugio Frey
Widok na Cerro Tronador (3478 m n.p.m.) ze szlaku graniowego do Refugio Frey
Laguna Schmoll
Z Buenos Aires skierowałem się do miejsca będącego moim największym marzeniem podróżniczym - Patagonii :) Jednak nie od razu na samo południe kontynentu. Najpierw spędziłem kilka dni w San Carlos de Bariloche, leżącym na olbrzymim terenie Parku Narodowego Nahuel Huapi i sąsiadującego z innymi chronionymi terenami, również godnymi odwiedzenia - jak Park Narodowy Lanin. Do Bariloche dotarłem samolotem. Pierwotnie planowałem podróżować po Ameryce Południowej autobusami dalekobieżnymi. Jednak są one drogie (nieraz da się znaleźć bilet lotniczy w podobnej cenie, mimo że nie działają tu żadne tanie linie lotnicze). Odległości z kolei są ogromne, podróż może trwać 24 godziny i więcej. Widoki i atrakcje natomiast zwykle żadne - tysiące kilometrów patagońskiego stepu. Trochę się już w życiu najeździłem autokarami czy to w Alpy na narty, czy w trakcie tej podróży choćby w Australii czy Nowej Zelandii, więc tym razem wybrałem nieco wygody i oszczędność czasu :) Bariloche to takie argentyńskie Zakopane - z tymże jeszcze większe i raczej pozbawione atmosfery. Góry i natura w jego okolicy są jednak piękne. Miasto ma również niechlubną kartę w swojej historii. Mam tu na myśli przyjmowanie z otwartymi rękoma przez Argentynę nazistów po II wojnie światowej. Wielu z nich znalazło swoją nową przystań życiową właśnie w Bariloche. Nawet niektóre schroniska górskie (np. schronisko Otto Meiling) mają typowo niemieckie nazwy. Chyba najbardziej sensacyjne są jednak podejrzenia, że sam Adolf Hitler żył po wojnie właśnie w okolicach Bariloche, wbrew powszechnie ogłoszonej wersji o jego samobójczej śmierci pod koniec wojny. Tyle historii, wracając do teraźniejszości - z lotniska zamierzałem dotrzeć do centrum autobusem numer 72, jednak z jakiegoś powodu w dzień mojego przylotu komunikacja miejska prawie nie funkcjonowała (wersje były różne: strajk, zmiana firmy obsługującej przewozy). Skorzystałem więc z minibusa - koszt 110 ARS. W trakcie mojego pobytu w Bariloche słyszałem jeszcze o planowanym strajku pracowników banków, do którego na szczęście ostatecznie nie doszło. Uroki Argentyny :) W Bariloche z jednej strony pogoda niespecjalnie mi dopisała, było sporo deszczu, chłodu i zimnego, porywistego wiatru. Z drugiej strony chyba mogę być zadowolony, ponieważ pierwszy dzień był bardzo ciepły i słoneczny, więc udało mi się zrobić najpiękniejszy jednodniowy trekking w okolicy. Bierze on początek w Catedral, tutejszym centrum narciarstwa. Dojazd autobusem 55, koszt niecałe 30 ARS. I teraz decyzja - czy płacić za wjazd kolejką gondolową i krzesełkową (cena 375 ARS), czy zrobić szlak w odwrotnym kierunku i liczyć, że jakoś się zdąży na ostatnią kolejkę (nie ma tam żadnego szlaku) i wpuszczą za darmo na przejazd w dół. Zdecydowałem się na to pierwsze. Dobra decyzja zwłaszcza dlatego, że jak się później okazało miał miejsce pożar lasu, więc pierwszy odcinek szlaku z Catedral do Refugio Frey był zamknięty. Stąd musiałem zejść nieco dłuższym szlakiem do Los Coihues, skąd wróciłem do hostelu autobusem linii 50 za paręnaście pesos. Cały szlak jak najbardziej polecam. Z górnej stacji kolejki wyprowadza szybko na grań, wzdłuż której wiedzie przez dłuższy czas na wysokości ponad 2000 m n.p.m., z pięknymi widokami na Jezioro Nahuel Huapi czy ośnieżony wierzchołek Cerro Tronador (3478 m n.p.m.). W końcu sprowadza w dół, z widokami na górskie jeziora (Laguna Schmoll i Laguna Toncheck), do schroniska Refugio Frey. Stąd rozciąga się piękny widok na drugie ze wspomnianych jezior i odbijające się w nim groźne, ostre szczyty. Szlak jest na całym, wysokogórskim odcinku oznaczony czerwonymi kropkami. Spotkałem na nim pojedyncze osoby, nie są to zatłoczone Tatry, co tylko dodaje mu uroku :) W okolicach Bariloche, w okresie chwilowej poprawy pogody, udało mi się jeszcze zrobić krótki trekking na niewysoki, aczkolwiek widokowy szczyt Cerro Llao Llao (1080 m n.p.m.). Dojazd autobusem linii 20, koszt podobny jak do Catedral - niecałe 30 ARS.
Laguna Toncheck i jej otoczenie odbijające sie w lustrze wody
Refugio Frey
Widok z Cerro Llao Llao (1080 m n.p.m.)
Południe Patagonii z lotu ptaka - widok na Lago Argentino
Po kilku dniach spędzonych w Bariloche, ponownie wsiadłem w samolot - tym razem na kraniec świata :) El Calafate to południe Patagonii, już z okien samolotu obszar ten robi niesamowite wrażenie. Z jednej strony bezkresny step, z drugiej ośnieżone góry, a każda rzeka czy jezioro ma piękny, turkusowy kolor. Nie wiem jaka jest tego przyczyna, przypuszczam że to zasługa zasilającej je wody z lodowców. Samo El Calafate to niewielkie, spokojne miasteczko, położone nad pięknym, olbrzymim jeziorem - Lago Argentino. Koszt dojazdu minibusem z lotniska - 160 ARS. Nie warto zatrzymywać się tam na długo, ponieważ nie ma w okolicy żadnych szlaków turystycznych. Jedyną (no chyba, że ktoś zdecyduje się zapłacić równowartość kilku tysięcy złotych za wycieczkę w kierunku lodowca Upsala - jestem w stanie to zrozumieć po moich wydatkach w Nowej Zelandii, miejsce wyglądało imponująco na zdjęciach Rumuna spotkanego w hostelu w El Calafate; śmiał się jedynie ze sztywnej atmosfery i tego, że był jedyną osobą przed czterdziestką na tej wycieczce) atrakcją godną polecenia jest jednodniowy wypad w celu zobaczenia lodowca Perito Moreno. Piękne miejsce - lodowiec naprawdę robi wrażenie, jest olbrzymi (5 km szerokości, czoło lodowca wysokie na 60 metrów ponad lustrem wody) i schodzi do turkusowego Lago Argentino. Ogląda się go z różnej perspektywy spacerując przygotowaną ścieżką turystyczną na przeciwległym brzegu jeziora. Według mnie kompletnie nie ma sensu płacić za rejs po jeziorze, ponieważ lepsze widoki oferuje piesza wędrówka. I tak wycieczka nie jest tania - zapłaciłem 400 ARS za popołudniowy autobus (ranny kosztuje 450 ARS), 10 ARS podatku (to taka lokalna ciekawostka - jakiś podatek związany z korzystaniem z dworca autobusowego) i 330 ARS za wstęp do Parku Narodowego Los Glaciares. O tyle jest to dziwne, że opłaty za wstęp są pobierane tylko w przypadku takich miejsc jak to. Za wstęp na szlaki turystyczne z El Chalten nic się nie płaci, mimo że to teren tego samego parku. Tam też wybrałem się na kilka dni z El Calafate. W drodze jest okazja podziwiać najpierw Lago Argentino i otoczenie, a później kolejne olbrzymie jezioro o pięknej barwie - Lago Viedma. El Chalten nie leży bezpośrednio nad nim, lecz nieco dalej na północ, wciśnięte między górskie zbocza. Miałem też okazję zobaczyć hasające niedaleko drogi huemule - andyjskie łosie. Koszt autobusu w jedną stronę wynosi 450 ARS plus wspomniany podatek (10 ARS w El Calafate i 20 ARS przy wyjeździe z El Chalten). Trafiłem na okres świetnej pogody, więc udało mi się przejść kilka najpiękniejszych szlaków biorących początek w El Chalten. Był to krótki szlak do wodospadu Chorrillo del Salto oraz dłuższe trekkingi do punktów widokowych na dwa tutejsze, słynne szczyty, ikony w świecie wspinaczkowym - Fitz Roy (3405 m n.p.m.) oraz Cerro Torre (3102 m n.p.m.), będący jednym z najtrudniejszych do zdobycia szczytów świata. Cerro Torre nie wygląda tak imponująco jak Fitz Roy, ponieważ jest to iglica skalna o prawie pionowych ścianach, z zachodnią ścianą wysoką na ok. 2000 metrów. Trzecie miejsce dla szlaku nad jezioro Laguna Torre, skąd można podziwiać Cerro Torre oraz okoliczne szczyty i lodowce. Przy dobrej pogodzie warto pójść nieco dalej wokół jeziora, do punktu widokowego Maestri. Drugie miejsce dla punktu widokowego Pliegue Tumbado (1490 m n.p.m.), oferującego świetny widok zarówno na oba wspomniane szczyty, jak i m.in. Lago Viedma. Pierwsze miejsce dla szlaku do Laguny de Los Tres. Widok z małego wzgórza na lewo od jeziora jest niepowtarzalny. W środku Fitz Roy, a po prawej i lewej stronie turkusowe jeziora - Laguna de Los Tres oraz Laguna Sucia. W mojej subiektywnej ocenie to najpiękniejsze miejsce na Ziemi, jakie dotąd widziałem :) Z orientacją na szlakach nie ma problemu, tam gdzie trzeba są drogowskazy. Dodatkowo na dwóch najbardziej popularnych - do Laguny Torre i Laguny de Los Tres, są tablice ustawione co kilometr. W górach nie ma żadnych schronisk (są natomiast liczne pola namiotowe), więc trzeba samemu zadbać o jedzenie. Wodę z kolei można spokojnie uzupełniać, jak w praktycznie każdych górach, w górskich strumieniach.
Lodowiec Perito Moreno
Widok na Fitz Roy (3405 m n.p.m.) ze szlaku do Laguny de Los Tres
Laguna de Los Tres i Fitz Roy (3405 m n.p.m.) w tle
Laguna de Los Tres - niesamowity kolor wody
Po powrocie do El Calafate nie żegnam się jeszcze z Patagonią. Zmieniam tylko stronę na chilijską. Koszt autobusu z El Calafate do Puerto Natales to 500 ARS plus 10 ARS podatku. Trasę obsługuje kilku przewoźników, ich rozkłady jazdy nieco się różnią, ale cenowo wygląda na to, że są w zmowie. Na wszelki wypadek warto kupić bilet parę dni wcześniej, przed wyruszeniem na kilka dni do El Chalten. Jeśli chodzi o argentyńską część Patagonii, chciałbym tu z pewnością kiedyś wrócić - nie tylko ze względu na piękno tego, co widziałem. Nie starczyło mi czasu na Ziemię Ognistą, na czele z Parkiem Narodowym Tierra del Fuego i miastem Ushuaia - znanym jako najbardziej wysunięte na południe miasto świata. Mam nadzieję, że będzie mi dane zobaczyć kiedyś ponownie ten zakątek Ziemi :)
Widok na Cerro Torre (3102 m n.p.m.) znad Laguny Torre
Widok na Fitz Roy (3405 m n.p.m.) z podejścia na Pliegue Tumbado (1490 m n.p.m.)
Widok z Pliegue Tumbado (1490 m n.p.m.) - w dole Laguna Torre, nad nią góruje iglica Cerro Torre (3102 m n.p.m.), na prawo od niego wyłania sie Fitz Roy (3405 m n.p.m.), a na niebie podłużne, białe chmury jak w Nowej Zelandii
Chorrillo del Salto
0 komentarze:
Prześlij komentarz