Nowa Zelandia - kraj bajkowych krajobrazów

Zostaw komentarz
Park Narodowy Tongariro - widok na Emerald Lakes
Park Narodowy Tongariro - widok na Emerald Lakes

Nowa Zelandia to marzenie niejednego podróżnika. Jest to nieduży kraj (choć mocno rozciągnięty z północy na południe), ale słynie z tego, że ma prawie wszystko. Tutejsze bajkowe krajobrazy można było podziwiać m.in. w serii filmów "Władca pierścieni". Nie oznacza to oczywiście, że wszędzie jest jak z bajki - czasami jedzie się dziesiątki kilometrów przez miejsca przypominające krajobrazem Szkocję czy polskie lasy, czyli ładnie, ale przecież przyjechało się po coś więcej - i to więcej w niejednym miejscu, mając szczęście do pogody, można zobaczyć. Rdzenną ludnością Nowej Zelandii są Maorysi (raczej dobrej opinii nie mają - stanowią większość bezrobotnych i osadzonych w więzieniach, wysuwali również absurdalne żądania płatności na ich rzecz (to ich ziemia w końcu :D) przez pozostałych mieszkańców kraju). Stąd wiele tutejszych nazw miejscowości, jezior itd. może brzmieć nieco dziwnie. W języku maoryskim Nowa Zelandia jest nazywana Aotearoa - Kraj Długiej Białej Chmury. I rzeczywiście coś w tym jest. Chmury na niebie nieraz przybierają dziwaczny, podłużny kształt. Mimo kalendarzowego lata pogoda bywa różna. Cieplej jest na Wyspie Północnej, natomiast na Wyspie Południowej przypomniałem sobie nawet na chwilę jak wygląda zima :) Szerokość geograficzna, na której leży Nowa Zelandia, wcale by nie wskazywała na aż tak surowy i niestabilny latem klimat. Jednak pomiędzy Nową Zelandią a Antarktydą nie ma żadnego lądu, stąd taki a nie inny klimat. Z drugiej strony promieniowanie słoneczne jest tutaj dużo silniejsze, ponieważ nad Nową Zelandią znajduje się dziura ozonowa. Kraj jest również narażony na trzęsienia ziemi. O ile dobrze pamiętam ok. 3 miesiące temu poważne (kolejne w ostatnich latach) trzęsienie ziemi nawiedziło okolice Kaikoury i Christchurch. Właśnie do tego ostatniego miasta, leżącego na wschodnim wybrzeżu Wyspy Południowej, przyleciałem z Australii liniami Jetstar. I rzeczywiście - centrum Christchurch jest mocno zniszczone przez naturę, obecnie trwa odbudowa. W mieście nie ma nic szczególnie ciekawego do zobaczenia, najlepiej chyba spędzić czas (przy słonecznej pogodzie) w ogrodach botanicznych lub jeśli dysponuje się samochodem - wybrać się na nadmorskie wzgórza. Wraz z zatoką wyglądały niesamowicie podczas lądowania w Christchurch o wschodzie słońca :) Miasto jednak będzie mi się kojarzyło dobrze, ponieważ przypomniałem sobie tutaj smak polskiego piwa. W markecie SuperValue można było kupić piwa Tyskie i Żywiec. Cena nowozelandzka - 6 NZD (jeden dolar nowozelandzki to ok. 3 złote) za butelkę 0,5l. Jak już zaspokoimy tęsknotę za Polską, to polecam lokalne piwa typu "ale". Generalnie cenowo ten kraj to niestety mniej więcej poziom Australii i polscy eksporterzy piwa się do tego poziomu dostosowali. Podobieństw do Australii jest więcej. Portfel ratuje w głównych miastach australijska sieć pizzerii Domino's Pizza. Jest nawet minimalnie tańsza - od 5 NZD za pizzę i nie ma dodatkowej dopłaty 20% w dni wolne. Szczęśliwie w przypadku Australii jak i Nowej Zelandii trudno mówić o jakiś narodowych potrawach, jedząc pizzę, pastę czy burgery jemy to co wszyscy, tylko w restauracjach kosztuje to kilka razy więcej. Jeśli chodzi o dostęp do Internetu, w hostelach jest równie słabo jak w kraju Oz - zwykle jest kiepski albo dodatkowo płatny. Lepiej kupić lokalną kartę SIM. Polecam operatora Spark, ponieważ w centrach miast (większych i mniejszych) ma nieźle działające strefy Free Wi-Fi dla swoich klientów. Limit transferu to 1 GB dziennie. Mnie się bardzo przydawało do uploadu zdjęć do chmury. Jeśli chodzi o wypłaty z bankomatów, podobnie jak w Australii właściciele bankomatów pobierają prowizję 3 dolary za wypłatę. O dziwo jednak prowizji nie pobierają bankomaty Westpac - zdziwienie stąd, że w Australii wcale nie były bezprowizyjne. Oczywiście nie polecam korzystania z kantorów (o kwestii pieniędzy w podróży pisałem w pierwszym poście dot. przygotowań), dodatkowo ze względu na nieuczciwe praktyki tutejszego lidera - firmy Travelex, o której już pisałem we wpisie z Australii. Zostało mi nieco dolarów australijskich, musiałem więc je wymienić na lotnisku w Christchurch. Kantor Travelex nie dość, że miał kiepskie nawet jak na kantor stacjonarny kursy, to jeszcze bez żadnej informacji i wiedzy klienta (widzi się to dopiero na potwierdzeniu po wymianie waluty) pobiera prowizję 10 NZD.

Jezioro Tekapo
Jezioro Tekapo

Widok z Mount John (1043 m n.p.m.), po prawej Jezioro Tekapo
Widok z Mount John (1043 m n.p.m.), po prawej Jezioro Tekapo

Na zejściu z Mount John (1043 m n.p.m.)
Na zejściu z Mount John (1043 m n.p.m.)

Muzeum Edmunda Hillary'ego w Mount Cook
W Muzeum Edmunda Hillary'ego w Mount Cook - na zdjęciu po lewej widać jubileuszową butelkę piwa z okazji 50-lecia pierwszego wejścia na Mount Everest (8848 m n.p.m.)

Jak najtaniej zwiedzić Nową Zelandię podróżując solo? Podobnie jak w Australii, dostępne są bilety autobusowe umożliwiające objechanie kraju, opcji do wyboru jest kilka. Kiwi Experience oferuje nie tylko transport, ale również rezerwację noclegów itd. Przy tym oferta jest niezbyt elastyczna według mnie. Na niektórych trasach jeździ ManaBus / NakedBus, który kolorystycznie wygląda jak Polski Bus, więc pewnie ma tego samego szkockiego właściciela. Najbardziej rozbudowaną sieć połączeń (na czym bardzo mi zależało) oferuje jednak InterCity - nie tylko obsługiwane przez własną flotę, ale również typowo turystycznych przewoźników, jak GreatSights czy awesomeNZ. Zdecydowałem się na zakup InterCity Travel Pass (kilkanaście do wyboru) za 870 NZD. Pozwolił mi pokonać drogę z Christchurch do Auckland, i zatrzymać się po drodze właściwie we wszystkich miejscach, które rozważałem jako ciekawe przed przylotem. W cenie zawarty był również prom Interislander z Picton na Wyspie Południowej do stolicy - Wellington, leżącej na Wyspie Północnej. Poza tym w bilecie były zawarte trzy jednodniowe wycieczki - do Milford Sound, Hobbitonu i jaskiń Waitomo. A także możliwość skorzystania z transportu do wioski Mount Cook (dopłata do standardowej ceny biletu wyniosła 95 NZD). Opierając się na danych z innej oferty (zakup godzin na przejazdy) - InterCity Flexi Pass, myślę że samą cenę transportu można oszacować na około 500 NZD. Reszta to dopłata za wycieczki. Chcialem te miejsca zobaczyć tak czy inaczej, ceny jednodniowych wycieczek są tutaj podobne jak w Australii, więc i tak nic bym nie zaoszczędził. Stąd zdecydowałem się na ofertę InterCity Travel Pass. W dodatku ze względu na jak się okazało wcale nie tak wiele czasu na rękę mi było, że wycieczka do jaskiń Waitomo była w drodze do Auckland. Oferty InterCity mogę polecić z jeszcze jednego względu - kierowcy często zatrzymują się w ciekawych dla turystów miejscach i nieco o nich opowiadają. Oferty wynajmu samochodów sprawdzałem, ale co tu dużo mówić - będąc samemu w Nowej Zelandii niezbyt ma to sens. Nawet udało mi się znaleźć samochód na trzy tygodnie za dobrą stawkę (w przeliczeniu) ok. 100 zł / dzień, ale do tego dochodzi jeszcze koszt benzyny (przy tysiącach km do pokonania znaczny) i promu z Wyspy Południowej na Wyspę Północną (zdaje się, że poniżej 200 NZD za samochód i jednego pasażera to mega promo).

Widok na Mount Cook (3724 m n.p.m.) o poranku, z brzegu Jeziora Hookera
Widok na Mount Cook (3724 m n.p.m.) o poranku, z brzegu Jeziora Hookera

Widok na Jeziora Muellera i majestatyczne Alpy Południowe
Widok na Jeziora Muellera i majestatyczne Alpy Południowe

Widok w stronę Jeziora Wakatipu z podejścia na Ben Lomond (1748 m n.p.m.)
Widok w stronę Jeziora Wakatipu z podejścia na Ben Lomond (1748 m n.p.m.)

Widok w stronę Alp Południowych z przełęczy pod Ben Lomond (1748 m n.p.m.)
Widok w stronę Alp Południowych z przełęczy pod Ben Lomond (1748 m n.p.m.)

Z Christchurch ruszyłem najpierw do Tekapo - małego miasteczka położonego nad dużym jeziorem polodowcowym o tej samej nazwie. Ma ono przepiękną, turkusową barwę i według mnie to jedno z najpiękniejszych miejsc w Nowej Zelandii. Polecam wybrać się tam pieszo na okoliczny szczyt Mount John (1043 m n.p.m.), którego wierzchołek znajduje się około 300-400 metrów nad taflą jeziora. Najlepiej podejść krótszym, bardziej stromym szlakiem (około godzina drogi), a zejść dwa razy dłuższym szlakiem prowadzącym nieco naokoło, w drugiej części wzdłuż brzegu jeziora. Schodząc cały czas będziemy mieć przed oczami ten sam niesamowity widok na jezioro i Alpy Południowe, jaki jest ze szczytu. Dalej pojechałem właśnie w serce Alp Południowych - do Mount Cook, mijając kolejne jezioro o tak pięknej barwie jak Tekapo - Pukaki. Mount Cook leży u stóp znanego, najwyższego w Nowej Zelandii szczytu o tej samej nazwie. Wznosi się on na wysokość 3724 m n.p.m., jego maoryska nazwa to Aoraki. Alpy Południowe to niestety góry słabo dostępne turystycznie. Poza kilkoma krótkimi szlakami w niższych partiach, nie ma tam żadnych znakowanych ścieżek. Oczywiście wynika to również z panujących tam trudnych i bardzo zmiennych warunków atmosferycznych. Nawet latem śnieg leży tam poniżej 2000 m n.p.m. A podczas mojego pobytu śnieg spadł w nocy nawet w wiosce Mount Cook leżącej poniżej 1000 m n.p.m. Przypomniało mi to wszystko wyprawę naszego znanego himalaisty Krzysztofa Wielickiego (w 1980 r. jako pierwszy na świecie zdobył Mount Everest (8848 m n.p.m.) zimą), który wybrał się w nowozelandzkie Alpy Południowe w 1981 r. w ramach odpoczynku od najwyższych gór świata, a skończyło się to walką o życie po załamaniu pogody wysoko w górach. Czas niepogody wykorzystałem na odwiedzenie na Edmund Hillary Alpine Centre (cena - 20 NZD) - galerii poświęconej pierwszemu w historii zdobywcy Mount Everest. To pewnie najbardziej znany Nowozelandczyk w historii, jego podobizna została nawet umieszczona na 5-dolarowym banknocie. Swoje pierwsze kroki w górach stawiał właśnie tutaj, w Alpach Południowych. W galerii znajduje się również sala kinowa, w której można obejrzeć kilka filmów - m.in. o wyprawie Hillary'ego na Everest czy o ratownictwie w Alpach Południowych. Na szlak udało mi się wyjść dopiero ostatniego dnia, kiedy pogoda zdecydowanie się poprawiła. Autobus miałem po południu, więc rano ruszyłem najpierw do Hooker Valley (piękny widok znad jeziora Hookera na Mount Cook), a wracając zahaczyłem jeszcze o punkt widokowy Kea Point - widoki na Mount Cook, jezioro i lodowiec Muellera. Jeśli ma się więcej szczęścia do pogody i czas, warto wybrać się nieco wyżej do schroniska Muellera leżącego na 1800 m n.p.m. i spróbować zdobyć okoliczny szczyt Mount Olivier (1933 m n.p.m.). Generalnie jako źródło informacji o szlakach turystycznych i ścieżkach spacerowych polecam stronę internetową tutejszego Department of Conservation.

Jeden z wodospadów widzianych podczas rejsu po Zatoce Milforda
Jeden z wodospadów widzianych podczas rejsu po Zatoce Milforda, otoczonej fiordami

Wanaka
Wanaka - kolejna sympatyczna miejscówka nad jeziorem polodowcowym

Tuatara - browar
Tuatara to nie tylko endemiczny gad przypominający jaszczurkę, żyjący tylko w Nowej Zelandii, ale również marka tutejszego piwa. I coś jeszcze - pozdrawiam kolegów z Omanu czytających bloga :)

Widok na Jezioro Wanaka z przeciwległej do miasteczka strony
Widok na Jezioro Wanaka z przeciwległej do miasteczka strony

Z Mount Cook zawędrowałem dalej na południe, do Queenstown. Sympatyczne miasteczko, takie nowozelandzkie Zakopane. Tyle, że leży nad jeziorem i ma nawet własną mini plażę i ogrody. Znane jest chyba również z baraniny, to właśnie w tych okolicach widziałem najwięcej pastwisk i owczych farm. Ja polecam burgerownię Fergburger, gdzie co prawda swoje trzeba odstać (nawet godzina czasu), ale warto - i do wyboru jest również burger z baraniną :) Queenstown, podobnie jak wiele miejsc w Nowej Zelandii (z tego też jest znana), oferuje całe mnóstwo atrakcji uważanych za mniej lub bardziej ekstremalne - np. skoki ze spadochronem czy na bungee, kolarstwo górskie itd. Są tu jednak również piękne góry, trochę przypominające charakterem Beskidy lub Bieszczady. Ja wybrałem się na szczyt Ben Lomond (1748 m n.p.m.). Droga wiodła najpierw do górnej stacji kolejki gondolowej z Queenstown, a potem trawersem do szlaku prowadzącego na przełęcz i dalej na szczyt. Można się trochę zmęczyć, a widoki to wynagrodzą - nie tylko na południe na miasto i jezioro, ale na wszystkie strony świata, na czele z Alpami Południowymi na północy. Na szczycie miałem towarzystwo, które mnie zaskoczyło - papuga Kea :) To inteligentna, towarzyska i ciekawska papuga, więc była bardzo zainteresowana moim plecakiem. Kolejnego dnia widziałem papugi Kea podczas powrotu z Milford Sound. Miejsce piękne, w Parku Narodowym Fiordland, jak nazwa wskazuje jego główną atrakcją są fiordy. Wycieczka zawierała w sobie również dość długi rejs wśród fiordów, jednak niestety pogoda nie dopisała (co jest tam pewnie normą). W mijanych po drodze Mirror Lakes odbijał się co najwyżej deszcz od mojej głowy. Plusem z kolei było to, że z pionowych, wznoszących się setki metrów ponad drogą do Milford Sound gór spływały dziesiątki tymczasowych wodospadów, których przy słonecznej pogodzie by nie było. Po dotarciu na południowy skraj Nowej Zelandii, ruszyłem na północ. Najpierw krótki pobyt w Wanaka - choć warto byłoby tam zostać dłużej (wydawać by się mogło, że ponad 3 tygodnie w Nowej Zelandii to dość sporo czasu - niestety nie do końca). To kolejne miasteczko nad ładnym, polodowcowym jeziorem, z paroma szlakami w okolicy. Nietypową atrakcją jest z kolei kino Cinema Paradiso - mieszkałem akurat w hostelu naprzeciwko niego. Zamiast kina (polecam burrito z food trucka po drugiej stronie ulicy) wybrałem jednak piwo na plaży, a później w hostelowym barze, gdzie barmanem jak się okazało był Polak będący tu na programie Work&Travel - fajnie było spotkać rodaka :) W dodatku mający za sobą podobne doświadczenie do mojego - rzucenie pracy w Polsce i 1,5-roczną podróż po Azji, z powrotem do Polski na motocyklu :)

Lodowiec Fox z lotu ptaka
Lodowiec Fox z lotu ptaka

W drodze do punktu widokowego u stóp Lodowca Fox
W drodze do punktu widokowego u stóp Lodowca Fox

Wai-O-Tapu
Wai-O-Tapu (1)

Wai-O-Tapu
Wai-O-Tapu (2)

Z Wanaka ponownie skierowałem się w Alpy Południowe, tym razem jednak od zachodniej strony. Pierwsza część trasy jest bardzo widokowa, najpierw wiodąc brzegiem Jeziora Hawea, a następnie Jeziora Wanaka z widokiem na miasteczko z przeciwległego brzegu. U stóp Alp Południowych zatrzymałem się w wiosce Fox Glacier. Druga możliwość to nieco większa miejscowość Franz Josef. Obie mają wspólną cechę - leżą u stóp lodowców. Lodowiec Fox to podobno jedyne miejsce na świecie, gdzie lodowiec styka się z lasem deszczowym. Warto wybrać się na krótki szlak prowadzący pod czoło lodowca, to jednak mało. Tak piękne góry kuszą, żeby zobaczyć je z innej perspektywy. Skoro turystycznie są trudno dostępne, zdecydowałem się na małą fanaberię - lot helikopterem :D Lot nad lodowcami Franz Josef i Fox, wraz z lądowaniem na polu śnieżnym u stóp Mount Tasman (3497 m n.p.m.), trwał 30 minut. Cena wyniosła 310 NZD - to chyba granica tego, co byłem w stanie zaakceptować. Nie jest to wielkie "wow" jeśli ktoś jeździ na nartach lub chodzi po górach zimą, stąd za tyle jeszcze było warto, ale więcej bym nie zapłacił. Oczywiście jest również do wyboru bardzo podobny, 10 minut dłuższy lot (i 50% droższy). To chyba oferta dla Chińczyków, których tu mnóstwo i w ogóle nie liczą się z pieniędzmi. Generalnie wzbudzają nieco politowania, bo kompletnie nie pasują do górskiego klimatu - stylem, ubiorem, zachowaniem, a jak już wybiorą się na jakiś szlak, kompletnie nie mają kondycji. A w Rotorui podobno nieraz dzwonią do firm przewozowych z prośbą o transport (bez przystanków przy atrakcjach turystycznych) do kasyna w Auckland - ciekawe zjawisko jak na Nową Zelandię, znaną z pięknej natury. Wracając jednak do mojej trasy - ostatnim przystankiem na Wyspie Południowej było Nelson. Po drodze autobus pokonał między innymi Great Coast Road na terenie Parku Narodowego Paparoa - nowozelandzką, nieco gorszą wersję australijskiej Great Ocean Road (nawet nazwy podobne). Tutaj najciekawsze widokowo miejsce to wyrastające z morza formacje skalne zwane Pancake Rocks&Blowholes, niedaleko wsi Punakaiki. Jeśli natomiast chodzi o Nelson, leży w odległości kilkudziesięciu kilometrów od Parku Narodowego Abel Tasman. Chciałem odwiedzić to miejsce, przejść się jakimś szlakiem, ale za długo spałem :D Wypożyczyłem rower i dotarłem do Mapui oraz dalej do zatoki Ruby Bay o pięknej, turkusowej wodzie. Cena za wypożyczenie roweru niestety z kosmosu (a myślałem, że w Australii było drogo) - 45 NZD. Plus 12 NZD za prom pokonujący wąski przesmyk pomiędzy Rabbit Island i miasteczkiem Mapua.

Na szczycie Mount Ngauruhoe (2291 m n.p.m.) w Parku Narodowym Tongariro
Na szczycie Mount Ngauruhoe (2291 m n.p.m.) w Parku Narodowym Tongariro

Park Narodowy Tongariro - Red Crater
Park Narodowy Tongariro - Red Crater

Hobbiton
Hobbiton

Auckland
Auckland

Moim pierwszym przystankiem na Wyspie Północnej była stolica Nowej Zelandii - Wellington. Spędziłem tam jedną noc i nie żałuję. Miasto nie wyglądało zbyt ciekawie, choć może to mylne pierwsze wrażenie. W dodatku dawno takiej wichury jak tam nie widziałem, więc lepiej było się napić ze współlokatorami piwa w hostelowym barze :) Z Wellington ruszyłem do Taupo. Miasto położeniem nad dużym jeziorem przypomina Queenstown czy Wanakę. Z miejsc wartych zobaczenia w okolicy polecam m.in. Huka Falls - ładne wodospady, idealne do odwiedzenia w razie gorszej pogody (co i ja uczyniłem). Przejście szlaku z centrum Taupo zajmuje ok. 1,5-2 godziny w jedną stronę. Taupo to jednak przede wszystkim niezły punkt wypadowy w Park Narodowy Tongariro - cena shuttle busa w dwie strony to 60-65 NZD. To był również mój główny cel, jednak pogoda nie dopisała, czasu zostało już niewiele i pojechałem dalej - do słynącej ze źródeł geotermalnych i położonej nad kolejnym jeziorem (a jakże :D) miejscowości Rotorua. Oferuje ono w dość bliskiej okolicy również inne atrakcje. Przede wszystkim przepiękne tereny geotermalne Wai-O-Tapu, największe w strefie wulkanicznej Taupo. To istny raj dla oczu. Nie chodzi mi oczywiście o pomniejsze atrakcje, jak bulgoczące baseny błotne czy gejzer, a niesamowite barwy wody - np. zieleni, czerwieni czy żółci. Jest to zasługa różnych minerałów, np. żelaza czy siarki. W okolicy znajdują się również drugie podobne charakterem tereny geotermalne - Waimangu. Podobno jednak gorsze, a wstęp droższy. Warto natomiast w drodze powrotnej zatrzymać się u stóp Rainbow Mountain i podejść w 5-10 minut do ładnego jeziorka wulkanicznego. Cena wycieczki z Taupo do Wai-O-Tapu - 79 NZD (w tym 32,5 NZD za wstęp). Jak się później dowiedziałem, w monopolu który solidarnie podniósł ceny z 70 NZD nie bierze udziału firma Grumpy's, stąd ich wycieczki do Wai-O-Tapu nie kupimy w oficjalnych punktach informacji turystycznej i-Site. Warto zatem sprawdzać ceny na wszelkie możliwe sposoby, również na tutejszym portalu rezerwacyjnym BookMe (działa też w Australii). Czasami można trafić coś tańszego, chociaż akurat w przypadku mojego lotu helikopterem tak nie było i dokonałem rezerwacji w i-Site (żadna prowizja nie jest pobierana, rozliczają to sobie potem sami z usługodawcami). Kolejne atrakcje w pobliżu Rotoruy to miejsca, do których wycieczki miałem zawarte w bilecie - Hobbiton i jaskinie Waitomo. Hobbiton to miejsce stworzone pośród zielonych wzgórz i pastwisk na potrzeby nakręcenia serii filmów "Władca pierścieni". Warte zobaczenia :) Z kolei jaskinie Waitomo to nie tylko ciekawe formy skalne - bardziej znane są z populacji " świecących robaczków". Przez cały pobyt w Rotorui miałem świetną pogodę, jeden dzień wolny, więc nie mogłem zmarnować takiej okazji. Za wszelką cenę :) Wybrałem się do Parku Narodowego Tongariro, cena transportu (z braku innych chętnych) z sufitu - 370 NZD ze wspomnianą firmą Grumpy's. Ale było warto. Według mnie obok Wai-O-Tapu, Tekapo oraz niedostępnych Alp Południowych to najpiękniejsze miejsce w Nowej Zelandii. Przez serce tego wulkanicznego obszaru, z krajobrazami jak z Księżyca i pięknymi barwami jezior czy kraterów, biegnie szlak Tongariro Alpine Crossing. Czas przejścia z Mangatepopo do Ketetahi to ok. 6-8 godzin. Brak powrotu w to samo miejsce może stanowić problem dla osób z własnym autem, ponieważ nikt chyba nie oferuje transportu z mety do punktu startu. Ze szlaku można również odbić na jeden z dwóch okolicznych szczytów - ja się zdecydowałem na wyższy z wulkanów, czyli Mount Ngauruhoe (2291 m n.p.m.). Czas w tą i z powrotem ok. 2-3h, w sumie 8-11h. Mnie to zajęło 7,5h, ponieważ musiałem wrócić o ustalonej godzinie, normalnie jednak bym trochę więcej czasu pokontemplował widoki :D Szlak jest zatłoczony prawie jak polskie Tatry latem, ale nie zmienia to faktu, że to miejsce trzeba zobaczyć :) Moją nowozelandzką przygodę zakończyłem w Auckland - sporej metropolii, z ładnym nabrzeżem i portem/mariną. Fajne miasto, takie tutejsze Sydney. Z ostatnich praktycznych info - z centrum na lotnisko jeździ Skybus, cena 18 NZD. Kierunek Ameryka Południowa :)
Next PostNowszy post Previous PostStarszy post Strona główna

0 komentarze:

Prześlij komentarz