Patagonia i Atacama - skarby Chile

Zostaw komentarz
Widok na słynne Wieże: szczyty Torres del Paine (2850 m n.p.m.)

Chilijska część Patagonii jest niemniej piękna od argentyńskiej. Problem polega tylko na tym, że tam miałem olbrzymie szczęście do pogody, która jest tutaj bardzo zmienna. To trochę tak jak na południu Nowej Zelandii czy na Islandii - nawet latem temperatura raczej nie dochodzi do 20 stopni, a w ciągu jednego dnia można doświadczyć praktycznie czterech pór roku. Podobne doświadczenia zebrałem podczas 5-dniowego (4 noce w namiocie) trekkingu o nazwie W-Trek w Parku Narodowym Torres del Paine. Bywa on nazywany jednym z najpiękniejszych trekkingów świata. Plusem tego miejsca, wynikającym z szerokości geograficznej (Patagonia leży całkiem blisko Antarktydy), jest długi dzień w porze letniej. Nawet na przełomie lutego i marca wyglądało to podobnie, jak podczas najdłuższych letnich dni w Polsce. Wcześniej natomiast, gdy lato się zaczyna, dzień trwa nawet 20 godzin :) Punktem wypadowym na trekking w Torres del Paine jest Puerto Natales. Co mnie nieco zaskoczyło w Chile, będącym najbogatszym krajem kontynentu (gospodarczo są gdzieś na poziomie Polski), to fakt że Puerto Natales czy inne najbardziej turystyczne miejscowości robią kiepskie wrażenie, wręcz momentami wyglądają jak jakieś "dziury". W Puerto Natales potrzebowałem jednak przede wszystkim dwóch innych rzeczy - taniego supermarketu do zakupu jedzenia na kilkudniowy trekking (wodę, jak w większości pasm górskich, można spokojnie pić z potoków) i wypożyczalni sprzętu. Potrzebowałem namiot (4.500 CLP za dzień - 100 peso chilijskich to ponad 60 groszy, z bankomatów przy użyciu zagranicznej karty można wypłacić jednorazowo 200.000 CLP, a prowizje pobierane przez bankomat wynoszą 5.000-6.000 CLP), karimatę (500 CLP / dzień) i duży plecak (4.000 CLP / dzień) - mój obecny już mocno odczuł trudy różnych wyjazdów. Minimalizując kilogramy w plecaku, nie wypożyczyłem kuchenki - w gotowanie nie zamierzałem się bawić, a o wrzątek do zupki błyskawicznej zawsze można kogoś poprosić (czy też w kuchni w schronisku). Poza tym nie mogę powiedzieć złego słowa o mieszkańcach. W miejscowej knajpce, gdy jadłem pizzę i popijałem piwo, wzbudziłem zainteresowanie dwóch starszych panów degustujących miejscowy mocny trunek - pisco, więc oczywiście nie wypadało nie skorzystać z " poczęstunku " :D W Puerto Natales miało miejsce również nieoczekiwane spotkanie. Już kilka razy zdarzało mi się spotkać ponownie w innym miejscu (a nawet kraju) osoby poznane gdzieś wcześniej na mojej drodze. Jednak spotkanie Klaudii, z którą się rozdzieliliśmy w Malezji i za bardzo nie mieliśmy kontaktu, to był lekki szok. Zwłaszcza, że to chyba jedno z ostatnich miejsc na Ziemi, w którym spodziewałbym się ją spotkać.

Widok na Lago Nordenskjoeld z podejścia do schroniska El Chileno

W drodze do schroniska El Chileno

Tęcza nad Lago Nordenskjoeld

Widok na zachodnia cześć Lago Nordenskjoeld - barwa wody, wysepki i krajobraz skojarzyły mi się z Parkiem Narodowym Komodo w Indonezji

Czasami się mówi, że Ameryka Południowa to stosunkowo niedrogi kontynent, jeśli chodzi o podróżowanie. Pomijając już jednak nawet fakt olbrzymich odległości i związanych z tym niemałych kosztów transportu, również ceny w najbardziej turystycznych miejscach są wywindowane i właściwie co roku jest drożej. A i bez tego Argentyna (o czym już pisałem w poprzednim poście), jak i Chile (choć w mniejszym stopniu) nie należą do miejsc tanich. W Parku Narodowym Torres del Paine większe koszty są związane z transportem, wstępem do Parku i niektórymi noclegami. Od tego sezonu, ze względu na rosnącą wciąż liczbę turystów, wprowadzono obowiązek wcześniejszej rezerwacji miejsc noclegowych (schronisko lub pole namiotowe). Na trasie W-Trek strażnicy parkowi sprawdzają rezerwacje tylko czasami, ale już na dłuższej (6-7 dni) trasie O-Trek dookoła masywu Torres del Paine są podobno bardzo skrupulatni. Jeśli o mnie chodzi, dokonałem rezerwacji pól namiotowych nieco ponad 2 tygodnie przed rozpoczęciem trekkingu i był to ostatni moment. Z trudem się udało, moja trasa W-Treku była dość nietypowa ze względu na brak miejsc na trzech polach namiotowych leżących mniej więcej w środku trasy. Generalnie wygląda to tak, że w zachodniej części trasy schroniska i pola namiotowe są obsługiwane przez Vertice Patagonia, w centralnej i wschodniej - przez Fantastico Sur. Turyści mają również do dyspozycji darmowe pola namiotowe CONAF-u (organizacji, która m.in. zarządza parkami narodowymi w Chile), ale podobnie jak z kosmicznie drogimi schroniskami - nie ma szans na wolne miejsce bez rezerwacji z dużym wyprzedzeniem. Rezerwacji dokonuje się przez internet na stronie operatora danego schroniska / pola namiotowego. Ceny miejsc na polach namiotowych są z jednej strony przystępne, z drugiej - nie dostaje się za to nie wiadomo czego - miejsce na rozbicie namiotu oraz dostęp do kuchni i łazienek. Moja trasa wyglądała następująco: jeden nocleg na campingu El Chileno, dwa noclegi na campingu Paine Grande i jeden nocleg na campingu Grey. Campingi Paine Grande i Grey są obsługiwane przez Vertice Patagonia, ceny wynosiły odpowiednio: 6.000 CLP i 5.000 CLP za noc. Z kolei camping El Chileno należy do Fantastico Sur. Ten operator niestety wymaga, aby równolegle z rezerwacja miejsca na namiot wykupić również całodzienne wyżywienie (kolacja, śniadanie i lunch box). Cena była astronomiczna: 55.000 CLP. W dodatku w przypadku rezerwacji przez obcokrajowca, cena jest przeliczana po bardzo niekorzystnym kursie na dolary amerykańskie. Dalej, jakby tego było mało, jedyna akceptowana forma płatności to Paypal - a więc kolejne kilka procent za obsługę transakcji wędruje do tej firmy. Jeśli natomiast chodzi o transport i wstęp, wygląda to następująco. Bilet wstępu do Parku Narodowego Torres del Paine kosztuje 21.000 CLP (podobno ważny 3 dni, jeśli ktoś chciałby robić sobie jednodniowe wycieczki). Jest to cena dla obcokrajowców, Chilijczycy płacą znacznie mniej. Połączenie autobusowe z Puerto Natales do Parku obsługuje kilka firm, ale ceny chyba mają takie same - 15.000 CLP za bilet tam i z powrotem (data powrotu jest otwarta). Kupiłem bilet u przewoźnika Buses Gomez i polecam dlatego, że ma rozkład powrotów dopasowany do rozkładu katamaranu (cena 18.000 CLP) z Paine Grande do Pudeto. Można przejść W-Trek w dowolnym kierunku, ja rozpocząłem od strony wschodniej. Autobusy z Puerto Natales dojeżdżają do miejsca zwanego Laguna Amarga, skąd musiałem jeszcze podjechać minibusem za 3.000 CLP do Hotelu Las Torres - miejsca, gdzie rozpoczyna się szlak do schroniska El Chileno. Z kolei trekking zakończyłem w Paine Grande, skąd jak wspomniałem jedyną drogą dotarcia do autobusu jest rejs katamaranem przez Jezioro Pehoe. Jeśli nasz przewoźnik nie ma rozkładu dopasowanego do rozkładu katamaranu, będziemy jeszcze zmuszeni wydać kilka tysięcy peso chilijskich na podwózkę z przystani Pudeto do Laguny Amarga.

Widok na masyw Cuernos del Paine (2600 m n.p.m.)

Lago Pehoe

Widok na Lodowiec Grey

Widok na Lodowiec Grey podczas powrotu do Paine Grande

Park Narodowy Torres del Paine to z pewnością jeden z piękniejszych i bardziej imponujących zakątków na Ziemi. Niełatwo jednak, jak już napisałem na wstępie, całe to piękno móc zobaczyć wskutek mało przyjaznej pogody. Krótko opisując mój trekking dzień po dniu, wyglądało to następująco. Początek - droga na camping El Chileno, przy słonecznej pogodzie, z pięknymi widokami za plecami na turkusowe Jezioro Nordenskjoeld. Podobnie jak w argentyńskiej części Patagonii, również i tutaj właściwie każde jezioro ma taką barwę. Po południu, już na lekko, ruszyłem zobaczyć z bliska miejsce uważane za najpiękniejsze w tym parku narodowym. Chodzi mianowicie o górskie jeziorko, nad którym górują słynne Wieże - Torres del Paine (2850 m n.p.m.), symbol tego regionu. Ten wypad to było szczęście w nieszczęściu. Tuż przed osiągnięciem celu zrobiło się bardzo wietrznie i rozpętała burza z gradem. Przeczekałem jednak kilkanaście minut i w krótkiej chwili rozpogodzenia zobaczyłem Wieże w całej okazałości :) Zdążyłem zrobić parę zdjęć, gdy zjawił się jeden z rangerów i ze względu na bardzo złe prognozy pogody zamknął szlak. Byłem ostatnią osobą, która tego dnia widziała szczyty Torres del Paine :) Kolejnego dnia czekała mnie długa wędrówka z ciężkim plecakiem z El Chileno do Paine Grande. Zajęło mi to osiem godzin. Pogoda była średnia, choć na szczęście bez większych opadów. Miałem okazję podziwiać piękne widoki na Jeziora Nordenskjoeld, Skoettsberg oraz Pehoe, natomiast gór za wiele nie widziałem. W-Trek w dużej części wiedzie podnóżami gór, na wysokości kilkuset metrów nad poziomem morza. Można się jednak zmęczyć, nawet na płaskich na pierwszy rzut oka odcinkach jest sporo zejść i podejść. W kolejny dzień wybrałem się na lekko z powrotem w środkową część masywu, odbijając przy kempingu Italiano w górę do doliny Valle del Frances. Doszedłem do pierwszego punktu widokowego na Lodowiec Frances na zboczach Paine Grande (3050 m n.p.m.) i zawróciłem - w wyższych partiach widoczność była prawie żadna, widać było jedynie miejscami zarysy imponujących szczytów otaczających Dolinę. Drugiego dnia na campingu Paine Grande spotkałem Niemkę poznaną w hostelu w El Calafate, która na trekking w Parku Narodowym Torres del Paine wybrała się z chilijskim przewodnikiem, będącym również członkiem jej rodziny. Miałem z nim podobnie zabawną sytuację, jak w Puerto Natales. Rozumiem, że dla ogrzania wziął ze sobą w góry butelkę Johnny'ego Walkera, natomiast to że przyszedł z nią pod prysznic było już ciekawe. Degustacji jednak nie można było odmówić :) Później spotkałem go zresztą idąc ulicą w jego rodzinnym mieście - Punta Arenas. Kolejnego dnia, podczas drogi z Paine Grande na camping Grey, pogoda również niezbyt mnie rozpieszczała. Dopiero po południu się wypogodziło, dzięki czemu miałem fajne widoki na Lodowiec Grey z punktu widokowego niedaleko campingu. Można tutaj zdecydować się na dodatkowe atrakcje - popłynąć kajakiem po Jeziorze Grey w kierunku Lodowca Grey (co kompletnie wg mnie nie ma sensu, bo najlepszy widok jest z góry z większej odległości) czy też wybrać się na ice-trekking po lodowcu - z pewnością ciekawe, pytanie czy warte swojej ceny (podobne atrakcje oferowane są w Nowej Zelandii). Również kolejnego dnia rano, pokonując z powrotem trasę do Paine Grande, towarzyszyły mi ładne widoki na Lodowiec i Jezioro Grey, a na końcu Jezioro Pehoe i podczas rejsu katamaranem otoczenie Valle del Frances, którego z bliska nie dane mi było zobaczyć. Generalnie muszę powiedzieć, że po 4 nocach w namiocie w warunkach, które trudno nazwać letnimi mimo kalendarzowego lata, bardzo miło było ponownie zasnąć w ciepłym łóżku :)

Widok z Paine Grande na otoczenie Valle del Frances - masywy Paine Grande (3050 m n.p.m.) oraz Cuernos del Paine (2600 m n.p.m.)

Widok z katamaranu płynącego po Lago Pehoe na otoczenie Valle del Frances - masywy Paine Grande (3050 m n.p.m.) oraz Cuernos del Paine (2600 m n.p.m.)

Pingwiny na Isla Magdalena (1)

Pingwiny na Isla Magdalena (2)

Z Puerto Natales udałem się do Punta Arenas - za bilet autobusowy przewoźnika Buses Fernandez zapłaciłem 7.000 CLP. Punta Arenas to miasto, w którym pożegnałem się z Patagonią. Zanim to jednak nastąpiło, wybrałem się jeszcze na kilkugodzinną wycieczkę na wyspę Isla Magdalena. Bardzo mi na tym zależało, ponieważ jest to miejsce, gdzie można oglądać na wolności pingwiny magellańskie. Jest to olbrzymia kolonia - 56-58 tys. par, spacerując wyznaczoną ścieżką po wyspie, widzi się właściwie jednego pingwina na drugim :) Przybywają one na Isla Magdalena (powierzchnia 85 ha) we wrześniu, aby złożyć jaja, i pozostają na niej do kwietnia. Samo położenie Isla Magdalena również jest ciekawe - razem z mniejszą Isla Marta (znana z kolei z lwów morskich, powierzchnia 12 ha) są najbardziej wysuniętymi na wschód wyspami w Cieśninie Magellana. I co by nie było - te wyspy, jak i cała Patagonia, to i tak kraniec świata :) Cena wycieczki na Isla Magdalena z firmą Comapa wynosi 40.000 CLP. Na własną rękę trzeba dotrzeć na przystań Tres Puentes - z tym jednak nie ma problemu. Za 450 CLP można dojechać tam collectivo nr 15 z centrum. Collectivo to samochód osobowy, współdzieli się przejazd z innymi pasażerami - zasady jak w autobusie. Z Patagonii ruszyłem w cieplejsze klimaty na północ. Podobnie jak w przypadku Argentyny, początkowo miałem zamiar poruszać się autobusami również na dużych odległościach. Ostatecznie jednak zrezygnowałem. Chile to kraj długi na 4,3 tys. km i bardzo wąski - w najwęższym miejscu ma zaledwie 90 km. Z Punta Arenas (koszt transferu minibusem na lotnisko to kilka tysięcy peso chilijskich) z tego co się orientuję nawet nie ma bezpośredniego połączenia autobusowego ze stolicą - Santiago. Trzeba jechać przez Argentynę, zdaje się że przez San Carlos de Bariloche. W dodatku do korzystaniu z transportu lotniczego w Chile zachęca obecność na tamtym rynku linii Sky Airline. Niby nie są to tanie linie (generalnie w Ameryce Południowej nie ma przewoźników low-costowych), ale prawie wszystko w praktyce tak wygląda. Bardzo atrakcyjne ceny biletów, niski komfort podróży (fotele, miejsce na nogi, brak darmowego poczęstunku). Jedyna różnica to bagaż nadawany w cenie biletu. Santiago od razu zrobiło na mnie lepsze wrażenie niż Buenos Aires, widać że Chile to trochę zamożniejszy kraj niż Argentyna. Nie różni się jedynie liczbą bezpańskich psów - wygląda to na znak rozpoznawczy całej Ameryki Południowej, włącznie z odległymi miasteczkami w Patagonii czy na Atacamie. Nie zabawiłem tam jednak długo, ponieważ kolejnego dnia miałem lot liniami Sky Airline do Calamy - najbliższego lotniska w przypadku wypadu na pustynię Atacama. Jeśli ktoś bardzo chce zaoszczędzić, może sprawdzić ceny wcale nietanich biletów autobusowych (na przykład na stronie przewoźnika Tur-Bus) - podróż jednak trwa 24 godziny, a trafiając na bardzo tanie bilety lotnicze może się okazać, że oszczędność będzie żadna. Na Atacamie jest i polski akcent - są tam spore pokłady miedzi, niedaleko Calamy położona jest Sierra Gorda. Kilka lat temu, dzięki wielomiliardowej inwestycji, dostęp do chilijskich złóż uzyskał KGHM, co obecnie z powodu m.in. niskich cen miedzi odbija mu się czkawką. Do Santiago wróciłem po kilku dniach, aby stamtąd kontynuować moją podróż. Z lotniska do centrum najlepiej dostać się autobusem Centropuerto - jego ostatni przystanek znajduje się przy stacji metra Los Heroes. Cena wynosi 1.700 CLP, w przypadku biletu tam i z powrotem - 3.000 CLP. Za pierwszym razem skorzystałem z transferu minibusem do hostelu w centrum - cena u przewoźnika Delfos 6.900 CLP. W Santiago warto zrobić sobie jednodniową, pieszą wycieczkę po mieście. Rozpocząć najlepiej od Plaza de Armas, gdzie znajduje się kilka najładniejszych i najstarszych budynków w mieście - m.in. Katedra. Santiago jest jednak co jakiś czas nawiedzane przez trzęsienia ziemi, więc najstarsze oznacza tutaj nie pochodzące z dawnych czasów kolonialnych, a z XIX i XX wieku. Dalej warto zobaczyć m.in. dawny budynek Kongresu, budynek Sądu Najwyższego czy Palacio La Moneda. Idąc dalej za punkt końcowy warto obrać Wzgórze św. Krzysztofa (Cerro San Cristobal), z którego roztacza się świetny widok na miasto otoczone przez Andy. Na szczycie (leniwi mogą wjechać kolejką) znajduje się także sanktuarium z dużą figurą Matki Boskiej na szczycie, a także polski akcent - niewielki pomnik Jana Pawła II. W drodze na Wzgórze św. Krzysztofa mija się kilka godnych uwagi miejsc - niższe od niego Cerro Santa Lucia, elegancką dzielnicę Lastarria czy Park Forestal. Generalnie czy to Santiago wśród dużych metropolii, czy Chile jako kraj, są uważane za miejsca bezpieczne na tle innych w Ameryce Południowej. Jeśli chodzi o kuchnię, to wśród najsmaczniejszych potraw jest wiele elementów wspólnych z kuchnią argentyńską - bardzo dobre pizza czy lasagne dzięki wpływom kuchni włoskiej, czy też różne rodzaje mięsa - niekoniecznie musi to być stek znany pod nazwą "milanesa", może być podane również np. w burgerze z pomidorami, awokado i majonezem (i nosić nazwę " Italiano" :D).

Valle de la Luna

Valle de la Luna krótko przed zachodem Słońca

Widok z Pukara de Quitor, w dole Valle de la Muerte

Nad laguną sąsiadująca z Lagunami Cejar i Piedras

Atacama to jedno z najbardziej suchych miejsc na Ziemi. W niektórych miejscach nie zanotowano tam opadów od kilkuset lat. Występuje na niej miejscami roślinność taka jak np. kaktusy czy niskie krzewy. W pierwszej chwili krajobrazy skojarzyły mi się z Omanem czy też z sąsiednia Boliwią, jaką pamiętam z jednego z nowszych filmów z Jamesem Bondem - "Quantum of Solace". Jest to jednak nie byle jaka pustynia. Co czyni ją niezwykłą, to występujące tam dzięki dużemu zasoleniu nieziemskie krajobrazy, piękne laguny i sięgające 6000 m n.p.m. andyjskie, pokryte śniegiem wulkany górujące nad pustynią. Niepowtarzalny jest krajobraz, kiedy jedzie się przez pustynię jakby pokrytą śniegiem (a to przecież sól) i widzi się wokół szczyty, których biel to już prawdziwy śnieg :) Głównym turystycznym miasteczkiem jest San Pedro de Atacama - położone na wysokości ok. 2500 m n.p.m. Z lotniska w Calamie wszyscy przewoźnicy oferują transfer za 12.000 CLP (lub 20.000 CLP w przypadku zakupu biletu tam i z powrotem). Warto jednak podejść do ostatniego okienka przewoźnika Tour Magic. Nie jest to transfer do hostelu/hotelu, a zwykły autobus mający przystanek w terminalu autobusowym w San Pedro de Atacama, ale kosztuje 8.000 CLP (14.000 CLP bilet tam i z powrotem). Spędziłem tam cztery dni i wykorzystałem je na jednodniowe wycieczki. Dwukrotnie wynająłem rower - cena 4.000 CLP za 6 godzin. Wybrałem się na rowerze do Pukara de Quitor oraz Valle de la Luna (Dolina Księżycowa - tu podobno Amerykanie nakręcili lądowanie na Księżycu ;)). Wstęp do każdego z tych miejsc kosztuje 3.000 CLP. Pukara de Quitor to ruiny twierdzy na wzgórzach górujących nad San Pedro de Atacama. Oferuje ładny widok zarówno na odległe, ośnieżone wulkany, jak i leżącą tuż obok w dole Valle de la Muerte (Dolinę Śmierci). Tam również można się wybrać rowerem, zabierając ze sobą deskę do sandboardingu - kto powiedział, że snowboard nie może mieć swojego odpowiednika na piasku :) Miejscem, które jest "must see" w tej okolicy, jest jednak Valle de la Luna. Już w dzień robi duże wrażenie - formacje skalne i duża część powierzchni pokryta solą. O zachodzie Słońca wygląda natomiast nieziemsko - najlepiej podziwiać go z punktu widokowego przy pierwszym parkingu, w nazwie ma coś z wydmami :D Chyba niemniej piękny zachód Słońca miałem okazję podziwiać nad Laguną Tebenquiche, popijając chilijski koktajl - pisco sour. Był to ostatni punkt wycieczki, która obejmowała też wizytę nad Ojos del Salar oraz leżącymi obok siebie Lagunami Cejar, Piedras i Luna, która była najpiękniejsza. Cena wycieczki 15.000 CLP (w tym przekąski i pisco sour), ale dodatkowo jeszcze niemało za wstępy: 2.000 CLP w przypadku Laguny Tebenquiche oraz aż 15.000 CLP w przypadku Lagun Cejar, Piedras i Luna - cena jest chyba tak wywindowana ze względu na to, że ludzie przyjeżdżają tam zażyć kąpieli, która ma zdrowotne właściwości. Ostatnim miejscem, w które się wybrałem na jednodniowy trip, była Valle del Arcoiris (Dolina Tęczowa) - cena wycieczki 21.000 CLP (w tym śniadanie) plus 3.000 CLP za wstęp. Miejsce to robi wrażenie dzięki różnokolorowym (biel, żółć, pomarańcz, czerwień, zieleń) skałom okalającym Dolinę. Po drodze można zobaczyć też lamy, m.in. guanako andyjskie. To takie tutejsze wielbłądy :) Jeśli stado ma właściciela, to jest ciekawie oznaczone - wstążkami o kolorach, które określiłbym "indiańskimi". Generalnie jeśli chodzi o ceny wycieczek z San Pedro de Atacama - są do negocjacji, trzeba się targować jak w Azji. Co na pewno warto rozważyć będąc dłużej w tej okolicy, to wypad do Boliwii na Salar de Uyuni - wielką pustynię solną na wysokości ponad 4000 m n.p.m. Na zdjęciach robi naprawdę spore wrażenie. Z kolei mianem trzeciego cudu Chile (obok Patagonii i Atacama) można na pewno określić leżącą w całkowitym odosobnieniu na Pacyfiku, kilka tysięcy kilometrów od najbliższego lądu, Wyspę Wielkanocną. Zostanie na kolejny raz :)

Zachód Słońca nad Laguna Tebenquiche

W drodze do Valle del Arcoiris

Valle del Arcoiris

Plaza de Armas w Santiago - widok na Katedrę
Next PostNowszy post Previous PostStarszy post Strona główna

0 komentarze:

Prześlij komentarz